🅇🄻🄸🅅

1.8K 104 3
                                    

~Aria~

Kiedy otworzyłam oczy, oślepił mnie dobrze znany mi blask. Przymknęłam powieki i podniosłam się do siadu. Rozejrzałam się po dobrze znanej mi sali szpitalnej i jak się okazało, nie byłam sama. Spojrzałam na swojego ojca, który siedział na krześle ustawionym nieopodal i bacznie mi się przyglądał. Z całych sił starałam się przypomnieć sobie ostatni wieczór. Jednak mi się to nie udało. Ostatnim co pamiętałam była rozmowa z przywódczynią łowców. Liczyłam jednak, że w końcu sobie przypomnę lub ktoś mi w tym pomoże.

- Musimy porozmawiać. - Oświadczył mój ojciec, przerywając panującą w pomieszczeniu ciszę która powoli stawała się niezręczna.

- Więc słucham. - Zapewniłam, krzyżując ramiona na piersiach. po naszej ostatniej rozmowie ja nie miałam mu nic do powiedzenia.

- Wiem, co ostatnio powiedziałem. - Zaczął nieco niepewnie, jakby bał się mojej reakcji.- Jednak wataha potrzebuje silnego przywódcy. Takiego, który nigdy się nie zawaha i będzie umiał podejmować trudne decyzje.nawet jeśli innym wydadzą się głupi i ryzykowne. Prawdziwy lider potrzebuje odwagi i odrobiny szaleństwa, których mi powoli zaczyna brakować.

- Czyli co teraz mam tak po prostu ci wybaczyć i wrócić? - Spytałam, oburzona nie wierząc w to co słyszę. - Nie myśl, że jedno twoje słowo wystarczy, bym wróciła. Mówiąc, że odbierasz mi pozycję, naprawdę mocno mnie zraniłeś. I to nawet nie chodzi o to głupie stanowisko. Pokazałeś mi, że nie darzysz mnie już zaufaniem. A to naprawdę mnie zabolało.

- Wiem Aria i w pełni cię rozumiem. Jednak pamiętaj, że tutaj nie chodzi o mnie. Tutaj chodzi o dobro całej watahy. Oni cię potrzebują. Bez ciebie ta wataha nie przetrwa. - Donovan wziął głęboki wdech i spojrzał na mnie tak jak chyba jeszcze nigdy dotąd. - Przepraszam. To, co powiedziałem, było błędem. Całe życie powtarzałem ci, że prawdziwy przywódca musi panować nad emocjami, a ja w tamtym momencie straciłem kontrole. Wiem, że to był błąd. I przede wszystkim proszę cię, byś nie kazała stadu za niego płacić.

Spojrzałam na własnego ojca, tak jakbym widziała go pierwszy raz w życiu. Chyba jeszcze nigdy nie słyszałam jak ojciec, przeprasza. I nawet nie mam pojęcia czy kiedykolwiek wcześniej to zrobił. A dzisiaj to powiedział. Wydawało się to całkiem szczere. Jakby naprawdę tego żałował. Jednak wypowiedzianych słów już nie cofnie. A ja w magiczny sposób nie przestanę być na niego zła.

- Daj mi czas, bym mogła to przemyśleć. - Poprosiłam, a ojciec jedynie skinął głową i wyszedł.

Chyba nie takiej odpowiedzi się spodziewał. Jednak ja nic na to nie poradzę. Nie byłam w stanie, tak po prostu wybaczyć mu tego co mi powiedział. Chociaż może powinnam? W końcu sama, kiedy byłam zła, mówiłam głupie rzeczy których potem żałowałam.

~ Przestań być taka uparta. - Rozkazała moja wkurzona wilczyca. - Stanowisko alfy zawsze było dla ciebie ważne. Nie rezygnuj z niego przez jedną kłótnię z ojcem.

~ Może masz rację. - Stwierdziłam, chyba pierwszy raz w życiu tak ciesząc się tego, że ją słyszę.

~ Ja zawsze mam rację. - Zapewniła, a ja zaśmiałam się lekko. Tak to cała ona.

Podniosłam się z łóżka i zaczęłam szukać swoich rzeczy. Jednak z jakiegoś powodu nigdzie ich nie było. Przeszukałam całą salę liczą, że w końcu je znajdę. Niestety mi się to nie udało. Warknęłam zirytowna a drzwi do mojej sali się otworzyły.

- Witamy wśród żywych. - Madii jako pierwsza wpadła do sali i niemal od razu mocno mnie przytuliła, co ja od razu odwzajemniłam.

- Masz szczęście, że żyjesz. Nie wiem, co bym ci zrobił gdybym musił męczyć się z poczuciem winy aż do śmierci. - Oświadczył Jack, a ja zaśmiałam się lekko. - I to nie jest ani trochę śmieszne.

- Nie i to ani trochę. - Zapewniłam, z trudem powstrzymując się od wybuchu śmiechu. - Gdzie Colleen i Pedro? - Zapytałam, rozglądając się po zgromadzonych.

- Spędzają razem popołudnie. - Oświadczył Marcus, ruszając sugestynie brwiami.

Spojrzałam na niego zdziwiona. Jest południe. To ile ja w ogóle byłam nieprzytomna? I gdzie jest Zayden? I co z łowcami? Byłam aktualnie zupełnie wyrwana z rzeczywistości, co nie ukrywam nie podoba mi się ani trochę.

- Co właściwie się stało? - Spytałam, patrząc na zgromadzonych.

- Ty i Zayden użyliście masy siły, by skontaktować się z Colleen. Dzięki jednemu z banitów udało nam się was znaleźć. Potem zaczęła się wojna. I byłaś nieprzytomna tydzień. - Wyjaśniła Veronika, pomijając zbędne na ten moment szczegóły.

- Tydzień? - Dopytałam zszokowana, a wszyscy skinęli głowami na tak. - A co z przywódczynią łowców.

- Pojmaliśmy ją. Jednak przez to, że się stawiała... Powiedzmy, że wkurzyła banitów, którzy ją rozszarpali. - Wyjaśnił Dylan, a ja czułam, że ominęło mnie naprawę wiele. - To już koniec tego cyrku z łowcami w końcu jesteśmy wolni.

Odetchnęłam, czując wyraźną ulgę. Miałam już dosyć tego wszystkiego. Kieszenia się w domu watahy i poczucia, że dzieje się coś okropnego a ja nie mogę nic z tym zrobić.

- A co z tymi dziećmi? - Dopytałam, przypominając sobie coraz to więcej szczegółów.

- Te, których nie zdążono skrzywdzić, szukają nowych domów. Te po rytualne... To kwestia sporna. Niektórzy chcą im pomóc i się nimi zajmować. Jednak inni twierdzą, że bardziej humanitarne będzie zakończenie ich cierpienia. - Wyjaśnił Marcus, a ja jedynie skinęłam głową.

To był trudny temat. Te dzieci było... Kompletnie wyprane z emocji. Jakby tylko oddychały. Nawet nie myślały. Tylko istniały. A to żadne życie. Jednak to, co z nimi zrobimy to sprawa na później. Nie miałam teraz do tego głowy.

- Wiecie gdyś leży Zayden? - Dopytałam, licząc na szybką odpowiedź.

- Piątka. - Rzucił Jack, podając mi ubranie.

Reszta zgromadzonych wyszła z pokoju, a ja szybko się przebrałam. Chciałam jak najszybciej go zobaczyć i mieć pewność, że wszystko jest już w porządku. Prawie że biegłam korytarzem w stronę odpowiedniej sali. A kiedy do niej dotarłam, weszłam bez pukania.

Nicki stała przy łóżku Zayden i z nim o czymś rozmawiała. W czym nawet nie przeszkodziła jej moja obecność. Kiedy skończyli, blondynką ominęła mnie i wyszła z sali, zostawiając nas samoch.

Zayden podniósł się z łóżka i podszedł do mnie, mocno mnie przytulając. Wtuliłam się w jego ciepłe ciało i przymkłam powieki. Tak zdecydowanie tego było mi teraz trzeba. Chwili spokoju w tym całym wariactwie ostatnich czasów.

- Muszę Ci coś powiedzieć. - Oświadczył Zayden, odsuwając mnie od siebie.

- Coś się stało? - Spytałam zmartwiona, nie mając już ochoty słuchać złych wieści.

- Odchodzimy. To znaczy ja i banici. Odejdziemy za dwa dni. To koniec naszego pobytu tutaj.

Spojrzałam na niego zszokowana. Skoro odchodził, znaczyło to, że muszę podjąć decyzję. Odchodzę i zostaje luną lub nie odchodzę i staje się alfą. To będzie chyba najtrudniejszy wybór, jakiego dokonałam w całym swoim życiu.

Nasze dwa światy Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz