🅇🄻

1.7K 89 2
                                    

Szliśmy z Zaydenem wzdłuż rzeki, licząc, że w końcu uda nam się znaleźć obóz łowców. Mógł on być w zasadzie wszędzie więc to czy go znajdziemy, stało pod znakiem zapytania. Zwłaszcza że nie mieliśmy pewności czy nasz trop z rzeką był właściwy. Jednak przez to, że nie mieliśmy innego, to trzymaliśmy się właśnie jego. Licząc na to, że jakimś cudem w końcu coś znajdziemy.

- Co zrobimy, kiedy w końcu ich znajdziemy? - Spytałam, przerywając panującą między nami ciszę.

- Jak już będziemy wiedzieć gdzie są, to będziemy mogli opracować plan. Na tyle dobry plan, dzięki któremu ich pokonamy. - Oświadczył Zayden, a ja skinęłam głową.

To był raczej marny plan. A w zadzie to ciężko to nawet nazwać planem. Jednak nic lepszego nie mieliśmy. W ogóle poszliśmy na żywioł z tą decyzją. W zasadzie bez planu opuściliśmy teren domu watahy. I teraz chodziliśmy i szukamy obozu łowców, który mógł być dosłownie wszędzie. Jednak w końcu coś zrobić musieliśmy. Inaczej byłoby nieciekawie.

- Ta łowczyni, która ostatnio nas zaatakowała, na pewno będzie gotowa. - Rzucił alfą banitów, spoglądając w moim kierunku. - Wydawała się być, dobra w tym co robi.

- O mało mnie nie zabiła więc dobra, na pewno jest. Boję się pomyśleć, co będzie jeśli stanie się szybsza i zwinniejsza.

- Wtedy to już w ogóle będziemy mieli przejebane. - Podsumował, wilkołak co wcale nie brzmiało optymistycznie. - Wybiją nas co do nogi.

- Tylko łowców na sterydach było nam trzeba. - Warknęłam, przecierając twarz dłonią.

- Ty przynajmniej masz dom na stałe. My banici musimy bez przerwy się przemieszczać i chować po kątach. - Westchnął cicho najpewniej dobity całą tą sytuacją.

Szczerze mu się nie dziwiłam. To wszystko było cholernie trudne. Musiał martwić się o swoją watahę, za którą był odpowiedzialny. A co by o nim nie mówić jest dobrym przywódca, który zawsze myśli o swoim ludziach.

- Nic nie rozumiesz. - Stwierdziłam, przeczesując włosy palcami. - Ojciec mnie zdegradował. A to w świetle prawa znaczy tyle, że jestem teraz na końcu hierarchii. Za niedługo, tak czy siak będę musiał wymieść się z domu watahy.

Zayden zatrzymał się nagle i spojrzał a mnie zaskoczony. Dokładnie tak jakby zobaczył ducha. Chyba myślał przez chwilę, nad tym co usłyszał. Jakby kompletnie w to nie uwierzył.

- Czyli odejdziesz ze mną? - Spytał, patrząc na mnie pełen nadziei.

- W zasadzie to już nie jestem odpowiedzialna za watahę. Więc tak. Odejdę z tobą. - Przyznałam, a mój mate zrobił coś czego się nie spodziewałam.

Zayden podszedł do mnie i mocno mnie przytulił. Ja niemal od razu odwzajemniłam jego gest. Widziałam, że jest szczęśliwy. I ja mimo wszystko też taka byłam. Coś straciłam, a jednocześnie coś zyskałam. I to właśnie na tym powinnam się skupić.

- Więc pokonajmy łowców i odejdzie razem. - Zarządził mój przeznaczony ruszając dalej.

Kiedy przeszliśmy jeszcze kawałek, zaczęliśmy słyszeć rozmowy. Przyśpieszyliśmy kroku i już po chwili dostrzegliśmy bazę łowców. Uśmiechnęłam się mimowolnie na nasze małe zwycięstwo. Więc ta rzeka to był jednak dobry pomysł.

- Spróbuję zobaczyć co dzieje się w środku. - Oświadczyłam i uklękłam.

Położyła dłonie na ziemi i skupiłam się na bazie. Na początku wszystko było normalne. Jednak potem do moich uszy doszedł przeraźliwy dźwięk. Coś w stylu bardzo głośnego pisku. Oderwałam dłonie od ziemi i zakryłam uszy.

- Aria co jest? - W końcu przez ustający pisk doszedł do mnie głos Alfy banity.

- Nie wejdę tam w ten sposób. Chyba mnie jakoś blokują. Zaczęłam słyszeć głośny pisk czy coś takiego. - Wyjaśniłam, ocierając łzy które popłynęły mi z oczy.

- No cóż, to nieistotne. - Stwierdził, pomagając mi wstać z ziemi. - Skoro już wiemy gdzie są, możemy zacząć działać. Zbierzemy banitów i sami uporamy się z naszym problemem skoro wataha Black'a nie jest chętna, by nam pomóc.

- Chodźmy. - Rzuciłam i ruszyłam przed siebie.

Zayden ruszył za mną, jednak szybko tego pożałowaliśmy. Tuż przed moim nosem przeleciała strzała. Zatrzymałam się gwałtownie i odwróciłam głowę w strone, z której ta nadleciała. Zobaczyłam łowce celującego do nas z łuku. I nim się obejrzałam, łowców zrobiło się kilku.

~ W skali od jeden do dziesięć mamy przekichane na piętnaście. - Wywnioskowała Ava, która po prostu musiała się odezwać.

~ Ta, jeśli umrzemy, to będzie tego jeden plus. Przestanę słuchać twoich głupich gadek.

~ Dobra. A ja tylko chciałam, żebyś nie czuła się samotna. - Oświadczyła moja wilczyca wyraźnie urażona moimi słowami.

~ To naprawdę nie jest na aż to moment. Musisz serio popracować nad wyczuciem.

Ava więcej mi nie odpowiedziała. Schowała się w głębi mojego umysłu. Pewnie była na mnie zła. Jednak ja w tej chwili miałam poważniejsze problemy. Takie jak banda łowców, która nas znalazła i bez krępacji zrobiliby z nas dwa sita.

- No proszę. Czyżby dwa małe wilczki zgubiły drogę do domu? - Spytała jedna z łowczyń, podchodząc do mnie jeszcze bliżej. - Przyjście tutaj było bardzo głupie. - Syknęła mi prosto w twarz.

Miałam wielką ochotę coś jej zrobić. Chodź, by spoliczkować. Miała na sobie futrzastą kamizelkę. Zrobioną z futra wilkołaka. Przez co się we mnie zagotowało. I to my jesteśmy Ci źli? My przynajmniej nie skórowaliśmy ludzi, żeby ich nosić.

Wszystko, co powstrzymywało mnie przed daniem jej w pysk była ilość gapiów. Gdybym jej coś zrobiła, pewnie reszta łowców zaraz by się na mnie rzuciła. Rozszarpali, by mnie nim zdołałabym się zorientować.

- Uspokój się. - Inny łowca odsunął ode mnie kobietę, mierząc mnie od stóp do głów. - To ładna młoda alfa i na pewno byłoby z niej futro pierwsza klasa. - Stwierdził, na co moje wewnętszne zwierzę zaczęło warczeć. Ava musiała się zjawić z alarmowana całym tym zamieszaniem. - Jednak wielka łowczyni chce ich mieć żywych.

- Wielka łowczyni? - Spytałam, domyślając się, że chodzi o te blond sukę. - Nie było lepszej nazwy dla tego tytułu?

- Zamknij się kundlu. - Warknęła łowczyni ubrana w futro i rzuciła się na mnie. Nim jednak coś mi zrobiła Zayden, ją złapał i ode mnie odrzucił.

- Jeśli chce nas żywych, to nas do niej zaprowadźcie. - Zażądała mój przeznaczony, który albo miał już nieco lepszy plan lub nadal improwizował.

- Z miłą chęcią. Wielka łowczyni bez wątpienia będzie nam wdzięczna za taki dar. - Zapewnił mężczyzna, ignorując to co stało się z jego kumpelą po fachu. - Zrobi sobie z was piękne wdzianko.

- Szkoda, że to nie sprawi, że jej morda stanie się ładniejsza. - Dodałam, a kobieta o mało ponownie się na mnie nie rzuciła. Jednak tym razem to łowca ja zatrzymał. - Dobry i zły glina?

- Jest nowa. - Oświadczył i odepchnął ją na bok. - A wy musicie być w nienaruszonym stanie.

Mężczyzna odsunął się na bok, a ktoś stojący nieco dalej strzelił. Strzałka wbiła się w moje ramię. Wyjęłam ją i nagle poczułam się okropnie słabo. Przed oczami pojawiły mi się ciemne plany. Po chwili przez trzęsące się nogi upadłam na kolana. A już po kilku sekundach byłam nieprzytomna.

Nasze dwa światy Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz