🅇🅇🅇🄸🅇

1.7K 99 0
                                    

Stałam w sali do ćwiczeń, uderzając w worek zawieszony na ścianie. Byłam wściekła. Straciłam wszystko, na co pracowałam całe życie. I teraz byłam kompletnie bezsilna. Nienawidziłam tego uczucia. Poczucia, że nie mogę nic zrobić i jestem skazana na łaskę losu. Dobijał mnie fakt, że odebrał mi to własny ojciec. Przez to, że chciałam działać. Coś zmienić. Zawalczyć o nas wszystkich. Straciłam, coś do czego przywykłam w takim stopniu, że nie wyobrażam sobie bez tego życia. Przywykłam do myślenia o sobie jako o przyszłej alfie. A nie jako o osobie na najniższym szczeblu społecznym. I nie byłoby w tym nic złego, gdybym nie była tak bardzo przyzwyczajona do bycia alfą.

Uderzałam energicznie w worek. Czułam jak spływa po mnie pot. Jednak nie przejęłam się tym jakoś szczególnie. Mokre kosmyki włosów przykleiły mi się do twarzy. Jednak były na tyle krótkie, że nie sięgały mi oczu. Dlatego miałam to po prostu gdzieś.

- Aria. - Ktoś położył dłoń na moim ramieniu. Moje ciało przeszedł dreszcz. Ręka w porównaniu do mojego ciała była lodowata. - Musimy porozmawiać.

- Słucham. - Rzuciłam, odwracając się przodem do Zayden. Brałam głębokie wdechy, by uspokoić szybko bijące serce.

- Twój ojciec chce wyrzucić banitów. - Oświadczył, a ja zrobiłem wielkie oczy. - Stwierdził, że jesteśmy zbyt niebezpieczni, musimy się wynieść. Możemy zostać jeszcze góra pięć dni.

- Mnie ojciec degradował. - Wyjawiłam, na co ten wydał się również zdziwiony co ja. - A to znaczy, że musimy wyjść i poradzić sobie z łowcami.

- Jesteś pewna? - Dopytał, na co ja skinęłam głową.

- Teraz już nie mam po co tutaj zostawać. Jeśli ojciec was wyrzuci łowcy szybko was znajdą i zabiją. A jesteście wszystkim, co mi zostało. - Wyznałam a Zayden, wyglądał na coraz bardziej zdziwionego.

- Jakiś plan? - Dopytał, krzyżując ramiona na piersi.

- Znajdźmy obóz łowców. Wtedy będziemy mogli zaatakować ich z zaskoczenia. A kiedy to już się uda, będziemy bezpieczni i odejdziemy.

- To jakieś trzydzieści procent planu. - Stwierdził mój mate, a ja już miałam rzucić jakimś głupim tekstem jednak on mi na to nie pozwolił. - No, ale lepsze takie trzydzieści procent niż nic. W końcu aktualnie jestem tak jakby trochę w akcie desperacji.

- Pozwól, że się ogarnę i pójdziemy. - Kiedy ten skinął głową, ruszyłam w stronę wyjścia z siłowni.

To było czyste szaleństwo. Jednak nic innego mi nie pozostało. Bo skoro nie będę alfą, to zostało mi odejść z banitami. Wcześniej trzymały mnie tutaj zobowiązania. Teraz nie trzymało mnie kompletnie nic.

~ Dziękuj bogini za takiego faceta. Nie każdy poszedłby za tobą w ogień. - Oświadczyła wilczyca, a ja musiałam się z nią zgodzi. O dziwo pierwszy raz od dawna.

Weszłam do pokoju i zgarnęłam ciuchy z szafy. Następnie poszłam do łazienki i wzięłam szybki prysznic. Ubrałam się i byłam gotowa. Jednak kiedy wróciłam do pokoju, natknęłam się na moich przyjaciół. Już wiedzieli o mojej degradacji. I wyjątkowo mocno się o mnie martwili.

- Wychodzę. - Rzuciłam, zamierzając wyjść z pokoju. Jednak chłopacy mi to uniemożliwili.

- Najpierw może powiedz nam gdzie i po co? - Dopytała Veronika, która na pewno nie miała w planach odpuścić.

- Idziemy z alfą banitów odnaleźć i dopaść łowców. I nawet nie mówcie mi, że to niebezpieczne, bo mam to w dupie. Ojciec kazał wynosić się banitą, więc jeśli tego nie rozwiążemy, to oni tam zginą. - Wyjaśniłam, nie zamierzając odpuścić.

- Ty to zawsze musisz się władować w największe kłopoty. - Stwierdził Pedro, krzyżując ramiona na piersi. - Uważaj na siebie i nie daj się zabić Omego.

- I chociaż dobrze przemyśl, to co planujesz zrobić. Mimo wszystko miło by było, gdybyś przeżyła. - Stwierdziła Madii, na co posłałam jej szeroki uśmiech.

- I pilnuj tego dupka. Bo coś czuję, że on też miewa głupie pomysły. W końcu to twoja bratnią duszą. - Dodał Dylan, na co zaśmiałam się lekko.

- Nie zapomnisz o nas, kiedy odejdziesz prawda? - Spytała Madii, a ja spojrzałam na nią łagodnie.

- Nigdy was nie zapomnę. Zbyt wiele dla mnie znaczycie, bym mogła to zrobić. - Wyznałam, przyglądając się im być może po raz ostatni. - Będę za wami tęsknić. Jednak wszechświat zdecydował za mnie.

- Przeznaczenie to straszą suka. No, ale na to już nic nie poradzimy. - Latynoska wzruszyła ramionami rozbawiona.

- To idę, zanim zrobi się zbyt ckliwie. Uważajcie na siebie.

Chłopacy zrobili mi miejsce, w drzwiach a ja od razu wyszłam. Szybkim krokiem pokonałam korytarz i zbiegłam ze schodów. Postawiłam wszystko na jedną kartę. Co prawda nie miałam wielkiego wyboru, ale jednak. Jeśli nie pokonamy łowców, będziemy martwi. Więc taka opcja w ogóle nie wchodziła w grę.

~ Co jak co, ale znajomi ci się udali. - Stwierdziła Ava, odzywając się dzisiaj po raz kolejny.

~ A ty co dzisiaj taka miła? - Dopytałam podejrzliwie.

~ Mnie też boli, to co się stało. I zamierzam być wyjątkowo wsparciem. - Oświadczyła, a ja uśmiechnęłam się mimowolnie.

W końcu znalazłam Zaydena. Jak gdyby nigdy nic stał przed domem watahy wpatrując się w głowną bramę. Podeszłam do niego i stanęłam obok, starając się skierować spojrzenie w tym samym kierunku co on.

- I co teraz? - Spytałam, przerywając panującą ciszę.

- Teraz musimy wyjść. A aktualnie nie istnieje inne wyjście niż brama główna. - Stwierdził a ja zaklęłam pod nosem.

- Więc potrzebujemy pomocy, kogoś kogo posłuchają. - Stwierdziłam i telepatycznie wezwałam brata.

Jack o dziwo zgodził się pomóc. Jego moc była dosyć specyficzna i dzisiaj mogła nam pomóc. Mój brat podszedł do strażników i wydał im rozkazy. Dwie delty nie miały dosyć siły by mu się sprzeciwstawić. Dlatego bez zbędnych pytań nas przepuściły.

- Aria. - Rzucił mój brat i przytulił mnie mocno. - Na wypadek, gdybyś postanowiła już nie wrócić.

- Też cię kocham. - Oświadczyłam i puściłam brata.

Dołączyłam do Zaydena. Byliśmy sami. Tak by trudniej nad było znaleźć. Bo bez wątpienia łatwiej przeoczyć dwa wilkołaki nic piętnaście. Wiązało się to też z ryzykiem, bo jeśli nas znajdą mamy niewielki szanse. Jednak na razie chcieliśmyy działać przez element zaskoczenia.

- Spróbujesz ich namierzyć? - Spytał mój przeznaczony, a ja skinęłam głową.

Uklękłam i położyłam dłoń ma ziemi. Użyłam mocy i zaczęłam ich namierzać. Jednak nie byłam w stanie ich znaleźć. Jakby nigdy ich tutaj nie było.

- Chyba... Nie wiem, jakoś się przede mną ukryli. - Oświadczyłam, podnosząc się z ziemi i otrzepując ręce.

- Być może już widząc o twojej mocy. Więc musimy ich poszukać w klasyczny sposób. Zaczniemy od rzeki, bo tam mogą być ze względu na ten cały rytuał.

- Więc chodźmy i módlmy się, by na prawdę gdzieś tam byli i się nas nie spodziewali.

Nasze dwa światy Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz