Rozdział 43: LOUIS

452 25 3
                                    

**

Narodziny dziecka, a w naszym przypadku — dzieci - było tak dobrym przeżyciem. Tak cudownym i przyniosło mi wiele radości. Może na początku trochę bolesnym, dopóki nie zagoiły się szwy. Bolało, jak chodziłem, ale mogłem znieść wszystko. Tęskniłem bardzo mocno z Freddie'm, więc nic dziwnego, że kiedy poczułem się lepiej, przyjechał on z Niall'em i siedział praktycznie cały dzień przy mnie. I tak było przez tydzień. W dzień, w dzień, dopóki nie wypuszczono mnie ze szpitala. Wróciłem do domu, oczywiście. Jednak większość czasu przebywałem w szpitalu, przy Ashley oraz Lucy. Oczywiście, 5 sekund frajerów przylecieli przed czasem. Praktycznie się nie widzieliśmy. Kiedy ja przychodziłem do domu — było późno, a kiedy wychodziłem — było zbyt wcześniej. Harry'ego i Freddie'go widziałem w szpitalu.

Wiedziałem, że zaczynali się martwić, bo Ashton nawet zaczął do mnie pisać i dzwonić. Musiałem wrzucić na luz, ale nie mogło dość do mnie to, że miałbym opuścić swoje dzieci nawet na moment. Bałem się o nie. Byłem świadomy tego, że dziewczynki były silne. Myślałem tylko o tym, aby ich nie opuszczać, aby nie postępować tak samo, jak z Freddie'm. Nie chciałem być złym rodzicem.

Codziennie wstawałem o szóstej, szykowałem się do szpitala i po siódmej wyjeżdżałem, a wracałam po dwudziestej drugiej. W dzień, w dzień.

Jednak tym razem było inaczej. Zerwałem się z łóżka i odszukałem swój telefon, który powinien być na szafce. Nie było go, a budzik nie zadzwonił. Na dworze już dawno było jasno. Wyskoczyłem z łóżka i pobiegłem do kuchni. Nie zwróciłem uwagi na nikogo. Stanąłem jak wmurowany. Było po pierwszej po południu. Powinienem być od pięciu godzin w szpitalu. Dziewczynką został ostatni tydzień w tym miejscu, a później mogły wrócić z nami.

— Nie, cholera nie! — szepnąłem pod nosem i znowu biegiem wróciłem do sypialni. Nie patrzyłem, co ubierałem. Tak naprawdę skończyłem w dresach, koszulce Harry'ego i dwóch różnych skarpetkach, ale kto na to patrzył, kiedy dzieci czekały w szpitalu? — Kurwa jasna!

Zabrałem tylko portfel, nawet nie szukałem telefonu. Moim problemem było brak kluczy od samochodu. Przeszukałem cały pokój, ba! Wszedłem nawet pod łóżko, przewróciłem w szafie. Zbiegłem na dół, o mało co się nie zabijając. W korytarzu też ich nie było. Jęknąłem pod nosem i zamknąłem komodę.

— Tego szukasz?

Obróciłem się i spojrzałem na Ashton'a, który trzymał moje klucze i telefon. Otworzyłem usta ze zdziwienia. Poczułem uścisk na sercu, bardzo nieprzyjemny.

— Oddawaj to. Natychmiast — powiedziałem i zrobiłem krok do przodu. — Ashton, oddaj mi moje rzeczy. Muszę jechać. Teraz.

— Nie.

— Nie? Ty chyba sobie ze mnie żartujesz w tym momencie. Oddaj mi, chociaż te cholerne klucze. Nie muszę mieć telefonu. Oddaj mi klucze od samochodu! Powinienem być już w szpitalu!

— Nie dostaniesz ich — powiedział i się obrócił. Ruszył w stronę salonu. — A! Drzwi również są zamknięte. Jakbyś zauważył, nie ma klamek w żadnym oknie na dole i u góry. Jesteś tutaj zamknięty, dopóki Harry nie wróci ze szpitala, za parę godzin.

Zmrużyłem oczy i zacisnąłem usta w cienką linię. Opanowała mnie naprawdę mocna złość.

— Irwin! Oddaj mi to i wypuść mnie z domu! Nie jestem kurwa dzieckiem, abyś mnie więził! — Krzyknąłem i ruszyłem za nim. — Mam dzieci w szpitalu, chcę do nich jechać!

— A wiesz, co my chcemy? — Stanął za kanapą, gdzie siedziała reszta zespołu oraz One Direction bez Harry'ego. — Abyś się wyspał, najadł i przytył pięć kilo, bo wyglądasz gorzej niż przed ciążą. Harry nie może sobie z tobą poradzić, to my to zrobimy.

— Zabraniasz mi jechać do moich dzieci?!

— Siedziałeś tam przez pięć tygodni! Dokładnie za tydzień wrócą do domu!

— Nie obchodzi mnie to! Oddaj mi te cholerne klucze!

— Nie. Nie oddam ci ich. W kuchni masz obiad. Idź, go zjedz, proszę — powiedział. — Martwimy się o ciebie.

— Gówno! Nic nie będę jadł! Pierdolcie się wszyscy!

Wróciłem na górę i położyłem się na łóżku. Byłem rozdarty. Jakaś część mnie wiedziała, że oni mieli rację. Zaniedbywałem siebie, Freddie'go, Harry'ego i przyjaciół. Obróciłem się na brzuch i jęknąłem w poduszkę. Jednak ja potrzebowałem tam pojechać. Nie chciałem być złym rodzicem, matką, kimkolwiek. Nie chciałem popełniać tych samych błędów co przy Freddie'm.

Wstałem nagle, przypominając sobie o drzwiach w kuchni. Na pewno o nich zapomnieli, pomyślałem. Przybrałem najlepszy uśmiech, aby był realistyczny i przekonujący. Ruszyłem na dół, mijając salon. Na paluszkach zgarnąłem buty, które założyłem. Usiadłem przy blacie, na wysokim krześle i włożyłem buty. Spojrzałem na jeszcze parujące spaghetti. Wziąłem widelec i zjadłem prawie wszystko. Odłożyłem naczynia na blat, obok zmywarki, tak głośno, aby to słyszeli. Spojrzałem na drzwi i uśmiechnąłem się szeroko. Podszedłem do nich i zanim dotknąłem klamki, ktoś chwycił mnie za ramiona i wyniósł z kuchni.

— Co jest kurwa?! — Krzyknąłem, kiedy uścisk się wzmocni.

— Dobra robota, Zayn.

— Terroryzujecie ludzi! — Ponownie podniosłem głos. — Zabiję was, jak tylko będziecie spać!

— Louis, skarbie, groźby są karalne. Nie bądź taką hołotą jak Calum i Luke. Trochę przyzwoitości — powiedział Ashton, który szeroko się uśmiał. Zayn posadził mnie na kanapie, nadal trzymając. — Super. W takim razie jak zjadłeś i w miarę się ubrałeś, o! Nawet masz buty. Znakomicie. Teraz sobie wyjdziemy na ogród i porozmawiamy. Nie chcę, aby coś w tym domu ucierpiało. Bardzo ładnie się tutaj urządziliście.

Prychnąłem na jego słowa. Kto by pomyślał, Ashton Irwin, mój najlepszy przyjaciel, powiernik moich tajemnic, wszystkich przeżyć, będzie takim chamem. Miałem ochotę go zatłuc, czymkolwiek.

— Pieprz się Ash.

— Jak milutko! Calum nie chce. To do niego pretensję.

Podniosłem nagle głowę. Cholera! Ogród! Przecież mogłem obiec dom i wybiegnąć z tego wariatkowa!

— Nawet o tym nie myśl. Drzwi w kuchni są zamknięte. Nie wyjdziesz stąd — powiedział.

— Okay. Poddaję się. Idziemy porozmawiać?

Wstał, więc zrobiłem to samo. Malik już mnie nie trzymał. Ruszyłem jako drugi do ogrodu. Kto uchodził za największego idiotę na świecie? Ashton Irwin, proszę państwa! Zamknąłem za nami szklane drzwi i rzuciłem się biegiem.

— Cholera jasna, Louis Tomlinson! Wracaj tutaj ty mały chamie!

Zaśmiałem się i ruszyłem do bramy, która akurat się otwierała. Pisnąłem ze szczęście i wybiegłem przez nią, zanim Harry zdążył wyjechać. Obróciłem się i zobaczyłem Ashton'a. Pokazałem mu środkowy palec i przyspieszyłem. Nikt nie mógł mnie powstrzymać! Frajerzy!

Perfect → larry ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz