Rozdział 28. Decyzje

148 5 0
                                    

Do moich nozdrzy docierał łagodny, słodki zapach pieczonego ciasta. Kilka chwil później, przy dźwięku blachy wyciąganej z piekarnika, w powietrzu zagościła intensywna, korzenna woń mieszająca się z mocnym aromatem pomarańczy.

Kochałam Święta chociażby ze względu na domowe wypieki babci Lucy krzątającej się z mamą po kuchni.

Rodzinny obiad miał odbyć się jutro. Dzisiaj była Wigilia, ten najbardziej pracowity dzień. Przygotowania trwały, połowa gości już się zjechała, a my, ja, mama i babcia, jako trzy gospodynie, odkąd tylko wróciłam do domu, miałyśmy pełne ręce roboty. One dwie zajęły się wszystkim już tydzień wcześniej, ale wciąż pozostało sporo do zrobienia, głównie chodziło o potrawy takie jak pieczony indyk czy – obowiązkowo – pudding. Dlatego z racji że średnio znałam się na gotowaniu, im pozostawiłam tę kwestię, a z tatą zabrałam się do przystrajania domu. Z choinką pomogła nam trójka niezwykle chętnych, siedmioletnich rozrabiaków. Julie, Kate oraz Peter, kuzyni od strony taty, przybyli wraz z ciocią oraz wujkiem koło południa, nadzwyczaj aktywni i pełni energii. Żeby jakoś zorganizować dzieciakom czas, przydzieliłam im zadanie ubrania drzewka. Porywając z półmiska mandarynkę, pobiegłam na górę po otulonych małymi dywanikami stopniach. Na piętrze mieściło się aż sześcioro drzwi. Pięcioro z nich skrywało sypialnie, dwie dla gości, po jednej dla mnie, rodziców i babci, a za ostatnimi znajdowała się łazienka. Skierowałam się do pierwszych po lewej, do tych o kolorze jasnego brązu ze złotą literą H na samej górze. Weszłam do jasnego, przestronnego pokoju i opadłam na łóżko stojące pod ścianą. Wtuliłam policzek w miękką poduszkę. Wzięłam kilka głębszych oddechów, po czym zaczęłam obierać mandarynkę.

W tym roku wyjątkowo czułam tę magię Bożego Narodzenia. Potęgował to wciąż prószący śnieg, którego w poprzednich latach było jak na lekarstwo, oraz piękne zapachy zalewające cały dom. Nie wspominając już o tym, że w pierwszy i drugi dzień Świąt mieliśmy gościć brata mamy, który po dwóch latach pobytu we Francji zdecydował się wrócić do kraju.

Wujek Frank zawsze wnosił dużo radości.

Nagle pomyślałam o Teodorze, o tym, jak on spędzał Święta. Czy jego też zapowiadały się tak wspaniale.

Aż przestałam żuć słodki, soczysty kawałek mandarynki.

Na przyjęciu u Slughorne'a sam powiedział mi, że niespecjalnie cieszy się z powrotu do domu. Nie dowiedziałam się dlaczego, zresztą nie chciałam zbytnio drążyć tego tematu. W dodatku Teodor obiecał, że kiedyś mi powie.

Obietnica. Pierwsza oficjalna, którą złożył.

Mimowolnie uśmiechnęłam się pod nosem na wspomnienie naszego tańca.


– Nie ufam sobie.

– Ale ja tobie ufam.


Ufał mi. Ufał, do cholery! Powiedział to!

To było dziecinne i całkowicie nieodpowiednie, ale wyszczerzyłam zęby niczym wariatka.

A później przyszedł Zabini i wszystko zepsuł. Choć nawet przez myśl nie przeszło mi, by wykonywać jego polecenia, by znów odsunąć się od Teodora, to jednak zlękłam się tych słów.

Jeśli nie chcesz go zniszczyć...

Niby co miało to oznaczać? Pamiętałam, jak Teodor denerwował się, kiedy nagle zwiększyłam dystans między nami. Gdybym znowu wywinęła taki numer... Aż bałam się nad tym zastanawiać.

Nagle usłyszałam skrobanie na parapecie, zaś zaraz potem stukanie w szybę. Szybko wpakowałam sobie do ust ostatnią cząstkę cytrusa, po czym zerwałam się z posłania i minąwszy krzesło stojące przy biurku, pobiegłam do okna. Patrzyły na mnie duże, błyszczące, mądre ślepia Hedwigi.

Jeden jedyny wyjątekOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz