Rozdział 49. Inny scenariusz

66 1 1
                                    

Chciałam się z nim zestarzeć.

Chyba każda dziewczyna w moim wieku myślała w ten sposób o swojej szkolnej miłości – wyobrażając sobie parę staruszków siedzących w bujanych fotelach na werandzie domu i trzymających się za ręce. To trochę płytkie, ale gdy zastanawiałam się, jak będzie wyglądać przyszłość, zawsze przed oczami stawał mi taki obrazek. A tymczasem... a tymczasem teraz musiałam ułożyć swoje życie na nowo, już bez niego.

Nad moją głową mieniły się gwiazdy. Patrząc w nie, w głowie układałam najróżniejsze scenariusze. W jednym z nich w ogóle nie występował ktoś taki jak Teodor Nott, inny zakładał zachowanie przez główną bohaterkę większego rozsądku oraz dystansu do pewnych osób, jeszcze inny kończył się szczęśliwie, o zachodzie słońca na werandzie.

Otarłam wierzchem dłoni mokre od łez policzki.

– Nie ma go – wreszcie powiedziałam to na głos. Tylko w ten sposób mogłam pomóc dotrzeć prawdzie do mojej świadomości. – Boże, nie ma go. I już nie będzie.

Czułam się boleśnie pusta w środku, w dodatku potwornie oszukana. Najpierw ktoś niesamowicie mi bliski okazał się stać po przeciwnej stronie barykady, a potem został on zamordowany przez kogoś, kogo uważałam za sprzymierzeńca. Czy tak właśnie wyglądał świat? Chyba nadal byłam zbyt młoda, ponieważ wciąż na nowo i na nowo odkrywałam jego kolejne ciemne strony. Nie chciałam żyć w takiej rzeczywistości. Nie w fałszu, obłudzie i bezwzględności. Nie chciałam żyć bez niego.


Wtedy jeszcze chyba tylko gwiazdy mogły wiedzieć, że do mojej śmierci zostały dwadzieścia cztery godziny.

***

Każde związane z nim wspomnienie stało się gwoździem zabijającym wieko mojej trumny.

Teraz błahe wydawały się nasze sprzeczki na temat transmutacji czy jakiegokolwiek innego przedmiotu. Błahe były kłótnie, nieporozumienia, chwile, w których naprawdę chciałam go skrzywdzić, trwale lub nie. Nie liczyła się już ani jedna wylana przez niego łza. Nie liczyły się przekleństwa, krzyki, zaklęcia, które nie raz latały po sali, ponieważ któreś z nas straciło resztki cierpliwości.

Liczyły się natomiast pocałunki, uśmiechy i słowa, te na pozór najbardziej ulotne. One jednak wyryły się w mojej pamięci, teraz każąc się w kółko przywoływać oraz skrupulatnie analizować. Tak niezwykle w jego ustach brzmiało moje imię...! Nie potrafiłam określić, co było takiego nadzwyczajnego w sposobie, w jaki je wypowiadał. Tak jakby bawił się tymi ośmioma literkami, odrobinę za długo trzymał na języku, starając się rozgryźć między zębami.

Miało ono już nigdy nie zabrzmieć tak samo.


– Przebrnąłeś przez Romea i Julię. Od kiedy czytasz mugolską literaturę?

– Nie czytam jej, ale wspomniałaś o Shakespearze, a pamiętałem, że jest w bibliotece. Ot, wpadło mi do głowy. Nie ekscytuj się, Granger.

– Nie ekscytuję się. Roger miał to przeczytać, bo też mu o niej wspominałam.

– I co...?

– I nie zdążył.

– Nie rozpamiętuj go. Znów wszystko wróci.

– A ty nie rozpamiętujesz Lilian?

– Poruszasz zły temat, Granger. Nie rób takiej miny, bo wyglądasz, jakbyś usiadła na sklątce.

– Po prostu wychodzi na to, że mam zapomnieć o kimś, kto mnie uratował. Żyję dzięki niemu, Teodorze, nie mogę o nim nie pamiętać.

Jeden jedyny wyjątekOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz