Wystarczyło, by Harry zaczął rozpamiętywać swoje przesłuchanie sprzed ponad półtora roku, bym momentalnie nabrała złych przeczuć.
– Wtedy gapił się na mnie cały Wizengamot – rzekł cicho, zerkając z niepokojem w głąb ciemnego korytarza – a to była sprawa o niewłaściwe użycie czarów.
Mieliśmy nieciekawe wspomnienia związane z Ministerstwem Magii. Departament Tajemnic mieścił się niedaleko stąd, wciąż znałam drogę do niego i tych przerażających pomieszczeń, które się w nim ukrywały. Walka, śmigające w powietrzu zaklęcia oraz dużo, dużo bólu.
Wolałam wracać pamięcią do milszych chwil.
Z Hogwartu wyruszyliśmy tuż po śniadaniu. „My", to znaczy ja, Harry, Ron z siostrą, sztywna, ponura McGonagall, Snape mający minę jasno mówiącą, że dla niego to zwykła strata czasu, sam Dumbledore jak zwykle opanowany, choć wcale nie pogodny czy wesoły, i... Teodor. Przed salą rozpraw mieszczącą się w głębi Ministerstwa Magii ustawiono ławeczki, na których wszyscy usiedliśmy w oczekiwaniu na rozpoczęcie rozprawy, ale jedynie czarnowłosy Ślizgon postanowił oprzeć się niedbale o ścianę, kryjąc się w cieniu. Przycupnęłam obok spiętej Ginny, lecz wzrok uparcie wbijałam w Teodora.
Ignorował mnie, odkąd tylko wybudziłam się po rytuale, i wcale nie należało to do najprzyjemniejszych doświadczeń.
Otworzyłam z trudem oczy, niesamowicie zmęczona, tak jakby ktoś odebrał mi wszystkie siły. Senne wizje rozwiały się, zmyły z moich powiek, pozostawiając na łasce rzeczywistości. Zamrugałam, poruszyłam kończynami, zaczerpnęłam łapczywie tchu. Parę chwil zajęło mi zorientowanie się w sytuacji.
Leżałam na czymś całkiem wygodnym, okryta cienkim kocem i niedawno przeszłam katharsis.
Powoli uniosłam się na łokciach, a potem usiadłam. Wciąż znajdowałam się w Sali Oczyszczenia, ale już nie przytulałam posadzki, tylko zaprzyjaźniałam się z kanapą. W środku panował mrok, do którego dopiero po czasie przyzwyczaiły się moje oczy. Nie wiedziałam, ile czasu minęło odkąd zemdlałam ani tym bardziej, gdzie podział się Teodor.
Rozejrzałam się po pomieszczeniu, nigdzie nie dostrzegając bruneta. Wreszcie ciche westchnięcie z tyłu przykuło moją uwagę, jednocześnie przyprawiając o mini-zawał.
– Nic ci nie jest. To dobrze.
Odwróciłam głowę tak szybko, że zapiekł mnie kark. Na ławkach pod ścianą siedział Teodor z nogami zgiętymi w kolanach. Miał czujne, badawcze spojrzenie, oczy szeroko otwarte. W palcach obracał swoją różdżkę.
Odetchnęłam z ulgą. Odrzuciłam koc i już miałam ruszyć w stronę chłopaka, kiedy powstrzymał mnie jego ostry głos.
– Nie radzę. Jesteś osłabiona.
Ja jednak wstałam z kanapy, lecz gdy postąpiłam kilka kroków, zakręciło mi się w głowie, tak że znów opadłam na miejsce. Kolejne westchnięcie.
– Jak zwykle uparta. Połóż się, jest przed czwartą.
– A ty? – zdziwiłam się brzmieniem własnego głosu. Tak jakbym nie mówiła przez kilka lat. Zakaszlałam. – Teodorze, widziałam, jak leżałeś na podłodze, myślałam, że... że nie żyjesz – ostatnie słowa wypowiedziałam niemal szeptem.
Oparł głowę o ścianę i wpatrzył się w sufit.
– Gdybyś umarła przez owoce leven, tak jak kazał autor, uzdrowienie nie wyczerpałoby moich sił do tego stopnia – wytłumaczył mrukliwie. Na jego twarz padało światło sączące się łagodnie przez okno, wyostrzając rysy, poszerzając szczękę, przyciemniając włosy. – Straciłaś dużo krwi, w dodatku rana była... no cóż, śmiertelna.
CZYTASZ
Jeden jedyny wyjątek
FanfictionSpotkali się w bibliotece, dwoje piekielnie zdolnych uczniów, i zaczęli rozmawiać o nauce. Skończyło się kłótnią, pierwszą, lecz nie ostatnią. Już wtedy była nim zaintrygowana - nie mogła przecież wiedzieć, że właśnie w tamtej chwili założyła sobie...