Śnieg już stopniał, ale samopoczucia wcale nie poprawiał non stop siąpiący lodowaty deszcz. Gęste, szare chmury wisiały nad zamkiem, nie przepuszczając nawet najsłabszych promieni słonecznych. Było chłodno, ponuro, a z powodu coraz gwałtowniejszego wiatru nikt nie wyściubiał nosa z zamku.
Oczywiście ja ponownie wykazałam się niezwykłą inteligencją, kiedy niewiele po lunchu, otulona szczelnie peleryną, pod którą miałam gruby sweter, wyszłam na dziedziniec wieży zegarowej i tam skuliłam się na jednej z kamiennych ławek.
– Cholerna egoistka – wymamrotałam do siebie z obrzydzeniem.
Wiedziałam, że moje postępowanie wcale nie zaliczało się do szlachetnych. Wykorzystanie Teodora dla własnego zysku, zaryzykowanie jego zdrowia, a nawet życia przez jakiś głupi rytuał... Gdzie się podziała dawna Hermiona Granger, która nigdy by do czegoś takiego nie dopuściła? Gdzie się podziała dawna Hermiona Granger, która poradziłaby sobie ze stratą, która znalazłaby się ponad tym wszystkim? Gdzie się podziała dawna Hermiona Granger, silna, waleczna, gotowa stawić czoła wszelkim przeciwnościom?
Miałam nadzieję, że dzięki katharsis ona powróci. Chciałam znów być sobą, znów czuć, czuć tak naprawdę, cieszyć się z każdej drobnostki, bo w obliczu wydarzeń ostatnich tygodni z trudem odnajdywało się jakieś poważniejsze powody do radości.
Pustka oraz napięcie na zmianę pojawiające się z otępieniem.
Teodor sam zaproponował pomoc. Sam naciskał, bym się zgodziła, właściwie sam zadecydował o wszystkim. Już postanowił. Mieliśmy się spotkać w Sali Oczyszczenia koło ósmej. Potrzebował czasu na zebranie wszystkich ingrediencji, przygotowanie całego rytuału...
Czarno to widziałam.
Nigdy nie byłam pesymistką, ale też nie przesadzałam ze zbyt optymistycznym myśleniem. Realistka – to słowo idealnie do mnie pasowało. Jako-tako znałam przebieg rytuału, bo również przeczytałam do końca Katharsis, dlatego miałam coraz większe wątpliwości. Autor próbował na wielu osobach, na niektórych się udawało, na innych nie, używał składników o przeróżnych magicznych właściwościach, kombinował z wypowiadanymi inkantacjami, zmieniał całą formę, lecz nigdy nikt nie zginął. Dopiero kiedy przyszło co do czego i wraz z żoną zdecydowali się na oczyszczenie, stracił swoją Lilię. Porzucił wszelkie badania, odciął się od nich, nawet nie starając się sprawdzić, co zabiło jego ukochaną, choć wyraźnie podkreślał, że to z nią było coś nie tak. Dokończył książkę, a potem ją ukrył pod postacią zniszczonego tomu, którego z pewnością nikt nie chciałby ruszyć.
Nikt, kto nie wiedział, czym jest katharsis.
Wraz z Teodorem omawialiśmy kilka opcji, jak książka mogła dostać się w ręce Patricka. W dzienniku napisał, że dał mu ją dziadek na łożu śmierci, ale skąd z kolei znalazła się ona u niego? Nigdzie nie było o tym jakiejkolwiek wzmianki, więc pewnie sam Patrick nie miał o tym pojęcia. Nie przeszedł również oczyszczenia, bo przeczytał ledwie kilka rozdziałów, zbyt pochłonięty sprawą Cryte'a.
Nikt nic nie wiedział, a ja już za kilka godzin mogłam patrzeć na śmierć Teodora.
Wstrząsnął mną gwałtowny dreszcz, kiedy lodowaty podmuch wiatru wzrósł w siłę.
Spojrzałam na niewielką, kamienną fontannę znajdującą się pośrodku dziedzińca. Pozostałości śniegu iskrzyły się na głowach i rozpostartych skrzydłach czterech kamiennych sokołów umieszczonych w jej rogach. Westchnęłam w duchu.
Dobrze, że wiosna już się zbliżała.
Wstałam z ławki, czując, jak bardzo zdrętwiały mi nogi. Podreptałam w miejscu przez parę chwil, po czym pospiesznie ruszyłam w stronę wejścia do zamku. Wspięłam się po kilku kamiennych stopniach, a kiedy już miałam dotknąć metalowej, zdobionej roślinnym motywem klamki, ona nagle sama się poruszyła, zaś drzwi lekko rozchyliły. Cofnęłam się, zaskoczona – kto w końcu z własnej, nieprzymuszonej woli zechciałby wyjść na taki ziąb?
CZYTASZ
Jeden jedyny wyjątek
FanfictionSpotkali się w bibliotece, dwoje piekielnie zdolnych uczniów, i zaczęli rozmawiać o nauce. Skończyło się kłótnią, pierwszą, lecz nie ostatnią. Już wtedy była nim zaintrygowana - nie mogła przecież wiedzieć, że właśnie w tamtej chwili założyła sobie...