Rozdział 36. Obietnice

144 5 3
                                    

Skupienie się na pierwszej lekcji teleportacji nie było łatwe. Od ciągłego obracania się w miejscu bolała mnie już głowa, co pogarszała wartka rzeka myśli przepływająca przez umysł. Dodatkowo wzrastał poziom mojej frustracji, kiedy jedyną osobą, której coś się udało – nawet jeśli do rzeczy udanych zaliczało się przerażające rozszczepienie – była Susan Bones z Hufflepuffu.

Między jedną próbą a drugą spoglądałam z obojętnością na uczniów, wzrokiem szukając znajomych twarzy. Nieopodal dostrzegłam Neville'a dopiero co zbierającego się z podłogi, dalej rozchichotaną Lavender w towarzystwie Parvati, zaś obok nich Rona, czerwonego na twarzy z wysiłku i wpatrującego się ze złością w swoją obręcz. Harry zniknął gdzieś w tłumie, ale widziałam, że zmierza w kierunku Malfoya, co niespecjalnie mnie dziwiło, aczkolwiek również trochę niepokoiło. Nie wiedziałam, co wykombinuje okularnik i właśnie tego najbardziej się obawiałam.

W razie czego nie mogłam go jakoś zatrzymać, przystopować, by nie zrobił niczego głupiego.

Czasem myślałam o Harrym jak o dziecku, jak o tym chuderlawym jedenastolatku z dużymi, zielonymi oczyma, który od tamtej pory, odkąd tylko dowiedział się, kto to taki Lord Voldemort, czuł irracjonalną potrzebę ratowania świata od wszelkiego zła. Ja zaś z jednej strony również czułam potrzebę, ale zapanowania nad nim i niedopuszczenia, by poszedł na pewną śmierć, lecz z drugiej – sama zeszłam z przyjacielem do podziemi zamku, rozwiązałam zagadkę Komnaty Tajemnic, cofnęłam w czasie, prawie dałam się zabić w Departamencie Tajemnic...

Boże.

Demoralizacja – poziom: Harry Potter.

Westchnęłam, czekając na kolejny znak naszego instruktora, Wilkiego Twycrossa. On również nie sprawiał wrażenia zbytnio zachwyconego naszymi poczynaniami. Wątły, niesamowicie blady, o niemal przezroczystych włosach mężczyzna uciskał dwoma palcami nasadę nosa w wyrazie całkowitej rezygnacji. Oderwał dłoń od twarzy.

– Dobrze, zatem jeszcze raz! – zawołał w końcu, przekrzykując gwar uczniów. – Tylko pamiętajcie: Ce-Wu-En! CEL, WOLA i NAMYSŁ! Raz... dwa.. trzy...

Stęknięcie, krzyk, odgłos upadku. Choć skupiałam się mocno, mnie również przez następne kilkanaście minut nic się nie udało. Zrzucałam to na karb ostatniego rozkojarzenia i niemocy poukładania swoich myśli.

Od pamiętnej rozmowy z Patrickiem parę dni wcześniej byłam rozdarta. Nie odważyłam się zajrzeć do Sali Oczyszczenia, by znów przejrzeć materiały, notatki, pisma. Właściwie to trzymałam się od niej jak najdalej, a na szóstym piętrze bywałam naprawdę rzadko. Moi przyjaciele, Teodor, czy nawet sam Dumbledore – nikt o niczym się nie dowiedział. Ginny widziała, w jakim znajdowałam się stanie, gdy tamtego wieczoru wróciłam do pokoju wspólnego. Starała się o wszystko wypytać, wiedziałam, że się martwi, ale ja bez słowa udałam się do dormitorium i niemal natychmiast położyłam spać.

Udawałam, że nic się nie stało. Absolutnie nic. Zignorowałam radę ducha, by zainteresować się tym, co działo się wokół, cokolwiek to miało w ogóle znaczyć. Żyłam dalej, starając się na nowo wdrążyć w szkolną rutynę. Niekiedy chciałam podejść do Teodora i o wszystkim mu powiedzieć, ale wtedy nagle oblekał mnie strach, że on jednak zechce wziąć się za tę sprawę, zająć się nią tak jak kazał to zrobić Patrick.

Czułam się pod presją. Bałam się, że zjawa wciąż może naciskać, a ja byłam już wystarczająco skołowana.

Chciałam zacząć działać, lecz nie potrafiłam się otrząsnąć. Tkwiłam uwięziona pod lodową taflą w ciemnej toni, dusząc się, z każdym kolejnym dniem brakowało mi powietrza. Nie wiedziałam, ile tak pociągnę, zwłaszcza że nie umiałam dostrzec antidotum, jakiekolwiek lekarstwa, bym wreszcie mogła oddychać.

Jeden jedyny wyjątekOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz