Wraz z otwarciem oczu przez moje ciało przeszła fala bólu. Sapnęłam i zamrugałam powoli. Obraz jednak nie wyostrzał się. Widziałam rozmazane, jasne punkty będące światłami pochodni, widziałam niezbyt odległą, wyróżniającą się na ciemnym tle plamę drzwi, a nieopodal mnie leżało coś, co przypominało czarną stertę szmat. Starałam się poruszyć ręką, nogą, chociażby głową, czymkolwiek, ale przy każdej próbie syczałam z bólu.
Znów zamrugałam. Nic.
Czarna sterta szmat zakaszlała.
Moment.
Teodor. Sala pojedynków.
Zmusiłam się, by wyciągnąć przed siebie dłoń i dotknąć nią chłodnej posadzki. Leżałam na lewym boku, zaś sterta szmat w rzeczywistości była czarnowłosym Ślizgonem, który również musiał oberwać zaklęciem oraz jak ja stracić przytomność. Poruszył się odrobinę, po czym warknął. Bolało go.
– Teo... Teodorze – wydusiłam i zakaszlałam. Język miałam wysuszony na wiór, usta spierzchnięte, płuca nie chciały współpracować. Czułam się tak, jakby ktoś usunął ze mnie połowę wody.
Chłopak nie odezwał się, choć w odpowiedzi wydał z siebie ni to pomruk, ni to warkot. Ledwo udało mi się przełknąć ślinę.
– Gdzie... gdzie...
– Tutaj, Hermiono.
Głos dochodził zza moich pleców, był czysty i wyrazisty, niemal dudnił w uszach. Może gdybym nie czuła się taka słaba, przestraszyłabym się, ale w tamtej chwili zawładnęło mną otępienie.
Mrugałam ospale, nieznośnie senna, chcąc zamknąć oczy i niczym się już nie przejmować.
Ale nie mogłam. Groziło nam niebezpieczeństwo. Mnie i Teodorowi.
Do moich uszu dotarł odgłos zbliżających się kroków. Z największym wysiłkiem pozostawiłam rozwarte powieki. Silne kopnięcie w bok pozbawiło mnie tchu. W moich oczach pojawiły się łzy, zamknęłam je na długą chwilę, a gdy znów je otworzyłam, dostrzegłam czarne buty oraz kostki otulone szarym materiałem.
– Jak?
– Pytasz o to, jak się dowiedzieliśmy? – spytał chrapliwie Teodor. Usłyszałam cichy szelest. – Nie jesteś zbyt zapobiegawcza, co, Gray?
Ivy zaśmiała się perliście. Tak jak zazwyczaj śmiała się przy mnie.
– Wy też nie – odparła lekko, odchodząc w bok. – Gdybyście swoją poważną rozmowę odłożyli na później, nie miałabym pojęcia, że chcecie iść do McGonagall. Dziękuję.
Nie potrafiłam znaleźć w sobie siły, by odpowiedzieć. O ile ból powoli opuszczał moje ciało, o tyle zamglenie umysłu nie ustępowało. Z trudem ruszałam kończynami, z trudem zmuszałam oczy do patrzenia, z trudem pozostawałam przytomna. Słowa i dźwięki bez problemu docierały do uszu, ale mnie samą ogarnęło coś w rodzaju pół-paraliżu.
Denerwujące i przerażające jednocześnie.
Myśli zdawały się całkowicie nie współgrać ze sobą. Nie kontrolowałam ich. Nie miałam nad nimi najmniejszej władzy. Kłębiły się, przecinały, zanikały, a zaraz potem powracały, ciągnąć za sobą wspomnienia i sprzeczne obrazy. Powodowały ogłupienie. Nigdy wcześniej nie czułam czegoś podobnego.
Wypuściłam powoli powietrze z płuc. Zimna posadzka chłodziła moje policzki, ale nie studziła wrzącego umysłu.
Właściwie chyba nawet spodziewałam się tego. Prędzej czy później. Nie do końca świadomie, bardziej podświadomie. Wiedziałam, że zbyt długie zwlekanie może mieć okrutny finał. Wiedziałam, że Ivy wreszcie osiągnie swoje. Wiedziałam, że w tej rozgrywce to ona jest stronę posiadającą przewagę.
CZYTASZ
Jeden jedyny wyjątek
FanficSpotkali się w bibliotece, dwoje piekielnie zdolnych uczniów, i zaczęli rozmawiać o nauce. Skończyło się kłótnią, pierwszą, lecz nie ostatnią. Już wtedy była nim zaintrygowana - nie mogła przecież wiedzieć, że właśnie w tamtej chwili założyła sobie...