Rozdział 35. Lawina

124 5 1
                                    

Każdy posiłek w Wielkiej Sali był dla mnie nie tyle co katorgą, co raczej nieco męczącym emocjonalnie przeżyciem. Zaczynałam rozumieć, dlaczego Teodor zawsze wcześniej chodził na posiłki, by uniknąć tłumów uczniów. Czułam na sobie setki par oczu, których spojrzenia zdawały się chcieć wyciągnąć każdą oznakę załamania nerwowego czy głębokiej depresji.

Nie zanosiło się na żadną z tych rzeczy, przynajmniej w moim odczuciu.

Odkąd wróciłam z pogrzebu, milcząca i ponura, drżąca z zimna, a na dodatek ledwo ruszająca zmarzniętymi kończynami, Harry wraz z Ginny starali się powrócić nad wszystkim do porządku dziennego. Odnosiłam wrażenie, że dla nich ta sprawa już się zamknęła, że można było o wszystkim zapomnieć, skoro Rogera pochowano. Tak jakby trumna z jego ciałem stanowiła symbol odtrącenia żałoby.

Nie zdziwili się jednak, kiedy błyszcząca odznaka prefekta razem ze szkarłatno-złotym krawatem wylądowały na samym dnie kufra.

Pamiętałam lunch tamtego dnia oraz szepty toczące się po jadalni, gdy tylko się w niej zjawiłam. Starałam się to zignorować, w milczeniu konsumując zapiekankę, ale już po paru kęsach wszystko stawało mi w gardle. Pogawędziłam z Neville'em, który tak jak Harry i Ginny postanowił olać ostatnie wydarzenia, a przynajmniej w rozmowie ze mną, przywitałam się z Luną, która podeszła do naszego stołu, uśmiechnęłam przyjaźnie do Iana Owensa zmierzającego ku wyjściu z Wielkiej Sali. Po pewnym czasie ja również zdecydowałam się opuścić to miejsce, kradnąc jedynie jabłko z półmiska niedaleko.

Resztę przerwy spędziłam w dalekim, ciemnym kącie pokoju wspólnego, naiwnie sądząc, że jakoś uda mi się uciec od spojrzeń i widoku ognia. Ilekroć patrzyłam w stronę kominka, zaczynałam drżeć na całym ciele, a przed moimi oczami stawały obrazy, które widziałam podczas omamów w noc ataku Ivy. Oddychałam głęboko, starając się je przegonić i wszystko dopiero po dłuższej chwili ustępowało.

McGonagall wyraźnie zaznaczyła, że wcale nie muszę iść na dalsze lekcje, lecz ja nie zamierzałam z tego skorzystać. Zjawiłam się zatem na numerologii, gdzie lekkim uśmiechem powitała mnie zawsze surowa profesor Vector, a potem na zaklęciach, na których otrzymałam od Harry'ego najprawdziwszą reprymendę za swoje zachowanie.

– Nie możesz odcinać się od świata – szeptał, gdy Flitwick był zajęty instruowaniem innych w kwestii odpowiedniego użycia uroku. – To nic nie da.

Wzruszyłam ramiona, słuchając dalszych wywodów okularnika.

Miałam szczerą ochotę przypomnieć mu, jak zachowywał się po śmierci Syriusza, ale w końcu doszłam do wniosku, że chyba nie powinnam być tak okrutna.

Na kolację szłam posępna i na nieco sztywnych nogach. Sama, bo nie mogłam już znieść zwykłych rozmów moich przyjaciół, zupełnie jakby nic się nie stało. Jakaś część mnie wciąż powtarzała, że oni mają rację, że powinnam wziąć z nich przykład i przestać wreszcie zachowywać się jak rozstrojona emocjonalnie maniaczka.

To chyba było zbyt trudne.

Naprawdę chciałam się wycofać, uciec z sali wejściowej, po czym pobiec od razu do Wieży Gryffindoru, ale gdy odwróciłam się na pięcie, przede mną wyrosło coś wysokiego i bez wątpienia zdeterminowanego. Teodor miał nieodgadnione spojrzenie, był blady, zaś jego włosy znajdowały się w większym nieładzie niż zazwyczaj. Zdziwiłam się, widząc go tutaj o tej porze, a jeszcze bardziej wprawiły mnie w zdumienie słowa, które potem wypowiedział, brzmiące niemalże jak rozkaz.

– Idziemy na kolację. Teraz.

Poczułam na łokciu jego ucisk i zostałam poprowadzona do jadalni. Oczywiście wciąż unosząc wysoko brwi.

Jeden jedyny wyjątekOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz