Rozdział 47. Nieprzewidziane

96 2 0
                                    

Kiedy zjawiłam się w pokoju wspólnym Gryffindoru, moich przyjaciół opanowała wręcz szaleńcza radość, której ja wbrew wszystkiemu nie podzielałam. Choć wdzięczna Dumbledore'owi, nie byłam wybitnie szczęśliwa. Zostałam skazana, wyrok tak czy siak musiałam odsiedzieć, ale wyglądało na to, że dla nikogo nie stanowiło to problemu. Dla nikogo prócz Teodora.

– Cieszę się, że jesteś – rzekł cicho, gdy siedzieliśmy pod drzewem na błoniach, a ciepły wiatr łaskotał nasze twarze. Zmrużył oczy, patrząc pod słońce. – Pięć lat. Boże. Pieprzony drań.

Syknęłam, gdy wyjął z kieszeni paczkę papierosów.

– I dlatego masz do tego wrócić? Bo Cryte to drań? – spytałam karcąco. – Podobno już nie palisz.

Teodor przyjrzał się zawartości paczki, po czym zaczął bezmyślnie obracać ją w palcach.

– Bo nie palę.

Westchnęłam i nachyliłam się, by dotknąć wargami jego skroni. Położyłam mu dłoń na ramieniu.

– Mam jeszcze rok – powiedziałam. – Nawet trochę ponad. A potem czeka mnie Azkaban.

Widziałam, jak Teodor skrzywił się na dźwięk tych słów.

– Też nie uważasz rozwiązania Dumbledore'a za sensowne – stwierdziłam.

Pokręcił głową.

– Cieszę się, że jesteś – powtórzył. Schował papierosy i spojrzał mi w oczy, a ja prawie zachłysnęłam się pięknem jego tęczówek błyszczących w promieniach wiosennego słońca. – Ale perspektywa stracenia cię sprawia, że chcę iść i zabić Cryte'a gołymi rękami.

Wcale mnie nie pocieszył.

Najgorszy był poranek dzień po rozprawie. Wtedy obudziłam się ze świadomością, że już mnie skazano i że na zawsze pozostanie to w moim życiorysie. Wyrok przekreślał szanse na znalezienie normalnej pracy, a na pewno nie w Ministerstwie Magii, o czym kiedyś marzyłam. Ktoś z taką przeszłością jak ja był w połowie wykluczony ze społeczeństwa.

Sądziłam, że te czarne myśli będą trzymać się mnie jedynie przez jakiś czas. Pomyliłam się. Dzień w dzień wstawałam z ciążącym na barkach poczuciem, kim stałam się wraz z ogłoszeniem decyzji Wizengamotu. Dzień w dzień zastanawiałam się nad więzienną rutyną w Azkabanie, rozważałam możliwości, co zrobię, gdy już stamtąd wyjdę, a przede wszystkim – jak i kiedy powiedzieć o wszystkim rodzicom. Nie wyobrażałam sobie pójścia do nich tak po prostu i oznajmienia: „Hej, wasza córka spędzi pięć lat w czarodziejskim więzieniu, bo przez nią zginął człowiek". Tym bardziej teraz, gdy mieli na głowie inne zmartwienia. Pod koniec kwietnia wyszli ze szpitala i tak jak było to ustalone, zamieszkali z ciocią Helen oraz wujkiem Malcolmem. Wymieniłam z tatą parę listów, dzięki czemu dowiedziałam się, że o ile on trzyma się całkiem nieźle, o tyle mama całkowicie się załamała. W krótkim czasie po radosnej, pełnej życia kobiecie nie pozostał ani ślad. Zamknęła się w sobie, stroniła od jakiegokolwiek kontaktu i właściwie większość czasu spędzała w ogrodzie, czytając książkę lub po prostu patrząc w przestrzeń. Bardzo żałowałam, że nie mogę trwać przy niej w tych ciężkich chwilach, ale musiałam przywiązać wagę do szkoły. Proszenie Dumbledore'a o pozwolenie na opuszczenie Hogwartu nie wchodziło w grę, choć wiedziałam, że i z tym nie byłoby problemu, w dodatku jakkolwiek nie spoglądałam w kalendarz, koniec roku szkolnego zbliżał się wielkimi krokami. Wychodziłam z prostego założenia – skoro otrzymałam od dyrektora szansę, nie mogłam jej zmarnować. Szybko odrobiłam opuszczone tematy, doniosłam profesorom zaległe prace i rozpoczęłam powtórki do egzaminów końcowych. Harry oraz Ron popołudniami wychodzili na stadion, by polatać, w czym często towarzyszyła im też Ginny, która zamiast przygotowywać się do SUM-ów, ścigała się z bratem wokół boiska. Żadne z nich nie przejmowało się edukacją, co niesamowicie mnie drażniło, a efektem mojej frustracji było przyrzeczenie pogonienia ich, jeśli wraz z nadejściem nowego miesiąca nie wezmą się do pracy.

Jeden jedyny wyjątekOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz