Rozdział 19. Złodziej myśli

130 5 1
                                    

Zostałam obudzona przez Ivy, która starając się stąpać jak najciszej, jakimś cudem potknęła się o dywan i runęła prosto na mnie. Na moment przestałam oddychać, dodatkowo do moich uszu przez jakieś pół minuty docierały przekleństwa różnej maści, więc do łazienki poczłapałam w średnio dobrym humorze.

Nie wspominając o tym, że byłam zdecydowanie niewyspana. Łóżko przez całą noc dziwnie gniotło, a blondynka chrapała zdecydowanie za głośno.

Cudowny początek dnia.

Pod strumieniem ciepłej wody, która działała wyjątkowo rozbudzająco, spędziłam parę minut. Następnych kilka poświęciłam na doprowadzenie się do stanu używalności – ubrałam się w świeży komplet hogwarckich szat, związałam włosy w ciasną kitkę, tak by żaden kosmyk nie wydostał się z upięcia, przejrzałam się przelotnie w lustrze, a gdy już miałam wychodzić, westchnęłam do swojego odbicia.

Wciąż pamiętałam o Teodorze. Wciąż pamiętałam każdą jego wiadomość, każde słowo, każdą kształtną literkę, która wyszła spod jego ręki. Wciąż przywoływałam do siebie to wszystko i nie uważałam tego za zbytnio pocieszające.

List z moim ostatnim zdaniem już do niego nie wrócił. Chwilowo przechowywałam go w poszewce swojej poduszki, dopiero zastanawiając się nad lepszym schowkiem.

Nie planowałam nikomu go pokazać. To było... zbyt intymne.

Nienawidzę cię, nienawidzę cię, nienawidzę...

Przykryłam dłonią usta, przymykając oczy.

Tak naprawdę strasznie pragnęłam znów go ujrzeć.

Odetchnęłam głęboko.

Nie będziesz teraz o nim myśleć. Dzisiaj Konkurs. Musisz się skupić. Tak. Zdecydowanie.

Wyszłam z łazienki. Ivy, trzymając w zębach wsuwkę, zbierała blond włosy w zwartego koka na czubku głowy. Spojrzała na mnie szybko i coś tam starała się powiedzieć, jednak z marnym skutkiem. Uśmiechając się pobłażliwie, rzuciłam:

– Udławisz się.

Położyłam brązowawą piżamę na prześcieradle, a później zabrałam się za ścielenie łóżka.

– Mówiłam, że strasznie się grzebiesz – mruknęła Krukonka.

Kąciki moich ust lekko się uniosły.

– Wcale nie – odparłam. – Ginny jest gorsza.

– Gryfoni – prychnęła dziewczyna z udawanym oburzeniem, po czym zniknęła za drzwiami łazienki.

Zachichotałam krótko, wygładzając kołdrę. Usłyszałam cichy szum wody, a później głośny pisk.

– Parzy!

Cała Ivy.

Odwróciłam się w stronę okna. Dopiero, jakby niepewnie, wstawało słońce. Niebo daleko, daleko stawało się nieco jaśniejsze, zabarwiło się łagodnymi odcieniami błękitu. Świat był jeszcze pogrążony we śnie. Nic dziwnego – za dwadzieścia siódma rano na początku grudnia nie mogłam spodziewać się cudów. Śnieg nie sypał, gdzieś między drzewami przeleciał ptak.

Moje oczy lekko zapiekły, a potem zamknęły się.

Nie spojrzę na ciebie. Nawet przez sekundę.

***

Przed pokojem wraz z Ivy spotkałyśmy Rogera. Szatyn, całkowicie rozpromieniony i ani trochę senny, od razu poczochrał mnie po włosach. Później taki sam los spotkał niebieskooką, choć ona dodatkowo zaliczyła jeszcze przejażdżkę przez cały korytarz na plecach chłopaka. Następnie z najbliższego schodom pokoju wyłoniła się McGonagall, ubrana w długą, szkarłatną szatę adekwatną do barw Gryffindoru. Zjawił się też Snape, odziany w swoją nieśmiertelną czerń i ze zdecydowanie ponurym wyrazem twarzy, Ian, którego oczy wciąż się zamykały, aż w końcu... Teodor.

Jeden jedyny wyjątekOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz