Rozdział 41. Zło w butelce

106 4 2
                                    

Umówiliśmy się niedaleko biblioteki. Rankiem, tuż przed śniadaniem, raczej nie spodziewaliśmy się nikogo tam spotkać. Kiedy przyszłam we wskazane miejsce, Teodor już czekał. Patrzył na mnie z dziwnym, nieodgadnionym uśmiechem, opierając się niedbale o ścianę.

– Granger.

– Nott.

Później mogłam całkowicie bezkarnie przytulać się do niego, pozwalając, by jego usta ucałowały moje czoło. Nie byłam pewna, czy to wciąż sen, w którym wraz z Teodorem spacerowaliśmy brzegiem hogwarckiego jeziora, czy może już rzeczywistość. To wszystko wydawało mi się zbyt nierealne, zbyt ulotne. Chciałam zacisnąć palce wokół tej chwili, zamknąć ją w uścisku na całą wieczność, nie pozwolić jej zniknąć.

Do jadalni poszliśmy jednak osobno. Nie spieszno nam było do ujawnienia światu naszego związku. Choć bruneta nie obchodziło, co powiedzieliby inni, on po czasie również stwierdził, że możemy oszczędzić im zbytniej sensacji. Dlatego też rozstaliśmy się niedaleko głównych schodów, ja powędrowałam na górę, a on na dół, prosto do Wielkiej Sali. Starając się opanować wypełniającą mnie od środka ekscytację, wspięłam się na siódme piętro. Pod portretem Grubej Damy spotkałam Harry'ego i Rona, wychodzących akurat z pokoju wspólnego.

– Cześć, chłopaki.

– Lavender mówiła, że z samego rana wyszłaś z dormitorium – rzekł rudzielec ze zdziwieniem. – Gdzie byłaś?

– W bibliotece. Wczoraj wieczorem zostawiłam tam podręcznik do runów.

Na potwierdzenie swoich słów poklepałam zarzuconą na ramię torbę, na dnie której bezpiecznie spoczywała rzeczona książka.

Uwierzyli. Nie mogli nie uwierzyć, skoro poprzedniego wieczora, niewiele po tym, jak wróciłam ze spotkania z Teodorem, denerwowałam się na rzekomy brak podręcznika. Tak naprawdę leżał on spokojne pod moją poduszką, ukryty tam przeze mnie kilka chwil wcześniej, by mieć naprawdę mocne usprawiedliwienie swojej wyprawy do biblioteki.

Nie podobało mi się okłamywanie przyjaciół, zwłaszcza że nie robiłam niczego złego. Bolało każde słowo, które wypowiadałam w ich stronę, jednak później przypominałam sobie, jak niestosowne byłoby powiedzenie im o wszystkim teraz, kiedy na głowę zwalił nam się Cryte. Wolałam poinformować ich po uspokojeniu się sytuacji, jeśli to w ogóle miało kiedyś nastąpić.

Pomyślałam o wczorajszym wieczorze i o Ginny, która na razie jako jedyna wiedziała o mnie i o Teodorze. Kiedy wróciłam z sali transmutacji, czekała w pokoju wspólnym. Zwinęła wypracowanie na historię magii, nad którym właśnie ślęczała, po czym zaciągnęła mnie w najdalszy kąt pomieszczenia. Tam kazała opowiedzieć sobie o wszystkim, a ja niezbyt się wzbraniałam. Ginny nam dopingowała, bez względu na osobiste obiekcje. To różniło ją od brata, który mimo wcześniejszych widocznych znaków na pewno nie byłby zachwycony takim obrotem spraw, dla siostry – dość oczywistym.

Nie rozumiała moich wątpliwości ani tego, dlaczego razem z Teodorem woleliśmy na razie pozostawić nasz związek w sekrecie. Twierdziła, że ukrywamy się bez potrzeby, jak jacyś złoczyńcy.

– Nie ukrywamy się – sprostowałam wtedy. – Po prostu jeśli mamy możliwości, nie chcemy się afiszować. Wiesz, jak zareagowaliby chłopaki. W dodatku teraz... To nie jest odpowiedni moment. Nie chcę im dokładać.

Ginny koniec końców się ze mną zgodziła, po czym obiecała, że nie piśnie nikomu słowa, dopóki ja nie wyrażę na to zgody.

Tego dnia zaczarowany sufit Wielkiej Sali przedstawiał brudnoszare, mętne niebo. Omiotłam wzrokiem stół Ślizgnonów i mój oddech przyspieszył, kiedy dostrzegłam wstającego już ze swojego miejsca Teodora. On również na mnie spojrzał, unosząc brwi. Posłałam w jego stronę lekki uśmiech, po czym bez dalszych gestów podążyłam za przyjaciółmi.

Jeden jedyny wyjątekOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz