Rozdział 39. Jeden jedyny wyjątek

146 5 0
                                    

Widok nieprzytomnego Teodora był jednym z najboleśniejszych widoków, jakie miałam nieprzyjemność oglądać ostatnimi czasy. Gdy wraz z Ginny wparowałam do skrzydła szpitalnego, pani Pomfrey kręciła się przy łóżku Ślizgona z tacą pełną bandaży i buteleczek z dziwnymi miksturami. Czułam, jak krew odpływa mi z twarzy, a chaotyczne myśli pędzą w różnych kierunkach. Moja dłoń sama powędrowała do ust, tłumiąc krzyk wyrywający się z gardła.

Teodor leżał wśród bieli, nienaturalnie blady, jego czoło lśniło od potu. Na policzek, tam, gdzie widniała rana po potyczce w Zakazanym Lesie, założono świeży opatrunek. Lewy przegub również zabandażowano.

– Wydaje mi się, że jest już za późno na odwiedziny. Dopiero co wyprosiłam stąd pannę Weasley.

Dopiero po dłuższej chwili przeniosłam wzrok na szkolną pielęgniarkę, która nagle znalazła się tuż przede mną.

– Co mu się stało? – wychrypiałam.

Pani Pomfrey zmierzyła mnie czujnym spojrzeniem.

– Znaleziono go nieprzytomnego w dormitorium – wyjaśniła wreszcie. – Do jego organizmu wdarło się zakażenie z ran na policzku i ręce. Na razie nie potrafię ustalić jakie, magiczna surowica jeszcze nie działa. – Jęknęłam cicho. – A może pani wie, skąd, na Merlina, wzięły się u pana Notta takie obrażenia?

Pokręciłam przecząco głową, niezdolna do wydobycia z siebie głosu. Znów popatrzyłam na Teodora. Moje serce rozpadło się na kawałki.

To wszystko przeze mnie.

– Pani Pomfrey, mogłabym z nim zostać? – spytałam błagalnie. – Proszę, on... to dla mnie ważne.

Nie wiedziałam, czy to moja prośba ją przekonała, czy po prostu miała dzień dobroci dla zwierząt, ale po chwili zastanowienia kiwnęła głową.

– Dziesięć minut.

Odeszła do swojego gabinetu.

Czułam się tak, jakby moje nogi przykręcono do podłogi. Gardło miałam wyschnięte na wiór, z trudem przełykałam ślinę, ale wreszcie ruszyłam chwiejnie w stronę łóżka Teodora.

– Poczekać na ciebie?

Zapomniałam, że była tutaj jeszcze ze mną Ginny.

Odwróciłam się w jej stronę. Wyglądała na zatroskaną, naprawdę przejętą.

Pokręciłam głową.

– Nie musisz. Dziękuję, że mi o nim powiedziałaś.

– Od razu pomyślałam o tobie, że... chciałabyś wiedzieć.

Jej słowa nie rozpłynęły się w powietrzu, tylko zawisły między nami jak niewidzialna nić porozumienia.

Wiedziała.

Odwróciła się, a potem wyszła po cichu ze skrzydła. W pomieszczeniu zostałam tylko ja z Teodorem, nikogo prócz nas nie było. Rzuciłam torbę na ziemię i opadłam na krzesło obok łóżka, na którym leżał brunet. Chłopak oddychał miarowo, bałam się, że jego pierś w końcu przestanie się unosić.

Nie mogłam w to uwierzyć.

– Mówiłam, że nie potrzebuję katharsis – wyszeptałam ze smutkiem. – Mówiłam, głupku. Ale oczywiście wiedziałeś lepiej.

Westchnęłam głęboko, po czym objęłam jego bezwładną rękę dłońmi. Była nieco szorstka, znacznie większa od mojej, z długimi, chudymi palcami, a przede wszystkim... gorąca.

Zerknęłam na opatrunku. Stopniowo barwiły się szkarłatem.

Przeszył mnie dreszcz strachu.

Dotknęłam czoła Teodora. Był rozpalony.

Jeden jedyny wyjątekOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz