Rysunek [M]

167 5 1
                                    

– Tu jesteś.

Hermiona odwróciła się i uśmiechnęła się pogodnie do Rona.

– Też cię szukałam.

Chłopak objął ją jedną ręką w talii, po czym poprowadził w głąb Wielkiej Sali. Pomieszczenie chyba po raz pierwszy, odkąd Hermiona uczęszczała do Hogwartu, było tak pięknie przystrojone. Iluzja otwartego nieba wysoko, wysoko w górze nie pozwalała oderwać od siebie wzroku obserwatora. Białe plamki na granatowym aksamicie mrugały jasno; okrągły księżyc królował w ich otoczeniu niczym władca. Chmury nie śmiały go dotknąć, odległe i przerzedzone. Kamienna podłoga lśniła, odbijając w swej powierzchni tysiące świec płynących w powietrzu. Ściany były gładkie, w kominkach palił się ogień, za wysokimi oknami panowała nieprzenikniona ciemność.

Zamiast czterech długich stołów ustawiono wiele niewielkich stolików. Część parkietu zajmowała orkiestra grająca spokojną, delikatną muzykę na dziwnych instrumentach, niby podobnych do tych mugolskich, a jednak wydających całkiem inne dźwięki.

Hermiona odnosiła wrażenie, że tkwi w samym środku bajki. Razem z Ronem podeszli do Harry'ego stojącego nieopodal podniesienia, tam, gdzie zwykle znajdował się stół profesorski. Brunet był ubrany w skromną szatę wyjściową w kolorze ciemnej zieleni podkreślającej kolor jego oczu. Twarz miał gładko ogoloną, a spod ciemnych kosmyków na czole wyłaniała się cienka blizna w kształcie błyskawicy. Chłopak denerwował się; w drżących dłoniach obracał okulary, usilnie starając się przetrzeć ich szkła białą chusteczką. Kiedy podeszli do niego przyjaciele, uśmiechnął się lekko, lecz nic nie powiedział.

– Wszystko w porządku, Harry? – spytała z troską Hermiona.

Potter kiwnął głową.

– Jasne. – Chusteczka wyślizgnęła mu się z palców. Zaklął pod nosem i szybko się po nią schylił. Spojrzał spode łba na tłum ludzi. – Czy oni wszyscy muszą się tak na mnie gapić?

Ron zerknął na gości.

– Stary, chciałbym ci pomóc, ale nie dam rady wywalić ich stąd na czas twojego przemówienia – rzekł przepraszającym tonem. – Nie z nimi te numery. Chcą Wybrańca i jego porywającej mowy.

– Chyba mowy Hermiony – burknął Harry, nakładając na nos czyste już okulary. Schował chustkę do kieszeni i obrócił się do szatynki. – Naprawdę dziękuję, że mi z nią pomogłaś. Wygłoszenie mowy poprawianej przez ciebie wydaje się trochę prostsze, bo wiem, że aż tak się nie ośmieszę.

– W ogóle się nie ośmieszysz – zapewniła go żarliwie Hermiona. – Ludzie cię słuchają, teraz też tak będzie.

– Wolałbym, by ten jeden raz nikt mnie nie słuchał.

Hermiona wywróciła oczami.

Rozejrzała się szybko, nieco dłużej wzrok zatrzymując na Lunie Lovegood kręcącej się w miejscu jak bączek, co wzbudzało niemałe zainteresowanie otoczenia, po czym odwróciła się znów do chłopaków. Do Harry'ego podeszła Ginny i cmoknęła go w policzek. Wyglądała bardzo ładnie, ubrana w gustowną niebieską sukienkę do kolan oraz z rudymi włosami spiętymi wysoko na czubku głowy.

– Jak się czujesz? – spytała łagodnie, kładąc dłoń na ramieniu Pottera. Ten wypuścił głośno powietrze z płuc.

– Całkiem nieźle, ale wolałbym już mieć to za sobą – odparł.

– Za kim się tak rozglądasz?

Ron szturchnął lekko Hermionę i też zaczął przeszukiwać wzrokiem tłum. Dziewczyna zachichotała.

Jeden jedyny wyjątekOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz