Rozdział 25. Mniejsze zło

134 6 0
                                    

Widziałam Teodora. Jego czarne, bardzo czarne włosy, wydające się być jeszcze ciemniejszymi niż zazwyczaj, jego szare oczy skierowane prosto na mnie, o spojrzeniu tak przeszywającym, że z trudem je wytrzymywałam, oraz zarys uśmiechu, lekki, leciutki, przez co zaczęłam się zastanawiać, czy rzeczywiście go dostrzegam.

Chłopak stał niedaleko, oparty o jadalniany stół. Ręce miał włożone do kieszeni ciemnych dżinsów, a guziki jasnej koszuli rozpiął tuż przy szyi. Byliśmy sami w pomieszczeniu. Świat na zewnątrz ogarnęła noc i choć w środku nie paliło się żadne światło, twarz Ślizgona widziałam bardzo, bardzo wyraźnie.

Nagle poruszył zachęcająco głową.

– Podejdź, Granger – rzucił, a jego głos zabrzmiał jakby z oddali.

– Nie mogę, Teodorze – odpowiedziałam cicho. – To niebezpieczne.

Przekrzywił głowę. Już się nie uśmiechał.

– Boisz się mnie? – spytał.

– Tak. Nie ufam sobie w twojej obecności.

– Szkoda, Granger. Szkoda.

Obudziłam się gwałtownie, szeroko otwierając oczy.

To tylko sen.

Odetchnęłam głęboko, wpatrując się w sufit.

Dlaczego Teodor musiał nawiedzać mnie nawet w snach?

Uderzyłam dłonią w kołdrę. Po chwili sięgnęłam na stolik nocny po zegarek. W ciemnościach było ciężko cokolwiek zauważyć, ale w końcu jakimś cudem udało mi się dostrzec, że dochodzi czwarta nad ranem.

Miałam jeszcze kilka godzin snu, gdyż tamtego dnia śniadanie zaczynało się dopiero o dziewiątej, z racji zakończenia gali bardzo późno w nocy.

Przymknęłam na moment oczy i odłożyłam w końcu zegarek na miejsce. Przekręciłam się na bok, opatulając szczelniej kołdrą. Do moich uszu dochodził odgłos miarowego oddechu Ivy.

Po kilku chwilach znów poczułam ogarniającą całe ciało senność. Moje powieki opadły, a ostatnią myślą przed snem była obietnica samej sobie, że tym razem Teodor zdecydowanie mi się nie przyśni.

***

Wytarłam twarz ręcznikiem i spojrzałam w lustro.

Wyglądałam dziwnie... zwyczajnie. Zaskakująco normalnie, jak na wszystko, co wydarzyło się wczoraj.

Bo choć poprzedniego dnia faktycznie nie zaliczałam do przesadnie udanych, to jednak po opadnięciu emocji, po porządnym wypłakaniu się w ramię Ivy, po jako-takim wyspaniu się wszystko nabrało swoich naturalnych kolorów.

Jedynie ciężko było mi uspokoić sumienie, wciąż bluzgające, że zachowałam się absolutnie beznadziejnie.

Westchnęłam i spuściłam wzrok ze swojego odbicia.

Nie mogłam już okazać słabości.

Nie mogłam już płakać.

Musiałam zacząć grać w kolejną grę, tym razem już nie z Ivy, a z Teodorem i Rogerem, by żaden niczego nie dostrzegł.

Ślizgon – tego, że stał się dla mnie kimś ważnym. Szatyn – tego, że cała sytuacja poruszyła mną do głębi.

Po co miał widzieć moje łzy? Wiedział, jak bardzo żałuję. Wiedział, jak bardzo jest mi wstyd.

To wystarczyło.

Hermiona Granger w przeszłości rzadko kiedy pozwalała sobie na płacz. Musiało tak pozostać.

Jeden jedyny wyjątekOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz