Rozdział 14. Norma

132 6 2
                                    

Drzewa na skraju Zakazanego Lasu uginały się pod ciężarem śniegu, a hogwarckie błonia skryła warstwa iskrzącego się lekko puchu – zima bardzo szybko zaszczyciła nas swoją obecnością. Codziennie mogłam obserwować wirujące za oknem białe płatki i czuć pieczenie policzków od mrozu za każdym razem, gdy wychodziłam na zewnątrz.

Kochałam lato o wiele bardziej niż zimę, jednak dla tych wszystkich pięknych widoków potrafiłam znieść ujemne temperatury oraz przedzieranie się przez śnieg po kostki w drodze do cieplarni.

Była połowa listopada, a ja dopiero wtedy zdałam sobie sprawę, jak niewiele czasu zostało do Międzyszkolnego Konkursu Magicznego. Świadomość, że już za trochę ponad dwa tygodnie miałam wyjechać do Francji, wywołała u mnie coś w rodzaju paniki.

– Ginny – jęknęłam, kiedy pewnego wieczoru szłyśmy na kolację. – To będzie porażka. Kompletna porażka i kompromitacja. Burbage daje mi książki, Snape daje mi książki, Babbling daje mi – uwaga, nowość – książki, a Vector w ogóle się nie przejmuje, bo twierdzi, że niby sobie poradzę. Czy oni zapomnieli o częściach praktycznych? Nie chodzi o to, że mam dość czytania, ale przecież muszę też poćwiczyć praktykę. Och, nie poradzę sobie – dodałam z rozpaczą.

Zauważyłam, że Ginny wzniosła oczy do nieba.

– Hermiono, uspokój się – powiedziała stanowczo. – W czwartek idziesz do Snape'a, tak? Mówił, że cię sprawdzi, tak?

Skrzywiłam się.

– No tak, ale...

– Babbling obiecała ci w przyszłym tygodniu runy do tłumaczenia sprowadzone z Jakiejś-Tam-Największej-Czarodziejskiej-Biblioteki, tak? – ciągnęła Ginny, przerywając mój protest.

Spojrzałam na nią ze zniecierpliwieniem.

– Dobra, ale...

– Co ty chcesz ćwiczyć z Burbage? Jak włączyć odkurzar czy coś-tam? Nie żartuj sobie. A z Vector? Dziewczyno, przecież ona wyraźnie powiedziała ci, że twoje wyniki są najlepsze nie od kilkunastu lat, a od paru stuleci. Niczego więcej cię nie nauczy. Koniec. Czego ty jeszcze oczekujesz?

Weszłyśmy do zapełnionej przez uczniów Wielkiej Sali. Ruszyłyśmy w stronę naszych stałych miejsc przy stole Gryffindoru.

– Ginny, wiesz dobrze, o co mi chodzi – rzekłam zdenerwowana. – Michael podobno jest ciągle zamęczany przez Flitwicka, tak mi przynajmniej mówił. O, albo Ian Owens...

– Jego też dorwałaś? – jęknęła Ginny. Usiadłyśmy przy stole, a ruda od razu nalała do pucharka soku dyniowego. – Hermiono, nie możesz tak wszystkich zamęczać, bo ciebie też to wreszcie wykończy. – Podała mi kielich. – Cicho. Nie zadręczaj się tym już. – Do drugiej ręki wcisnęła mi kanapkę. – Masz i zatkaj się nią.

Przez chwilę siedziałam bez ruchu, wpatrując się tępo w swój talerz. W końcu opuściłam bezsilnie ręce.

– Och, ja sobie nie dam rady!

Nie chciało mi się wierzyć, że Ginny tak lekko potraktowała Konkurs. No dobrze, może i ona nie brała w nim udziału, ale jednak mogła się trochę zainteresować!

Roger oraz Ivy też się nie popisali. Wyciągnęli mnie na dziedziniec, by pooddychać chłodnym powietrzem. Pomysł nie był zły, tak uważali, dopóki nie zaczęłam dzielić się z nimi swoimi troskami.

– ...i oni naprawdę powinni...

– Nieee, Hermiono, proszę, dość – jęknęła błagalnym tonem blondynka, zasłaniając uszy rękoma. Ona wraz z szatynem siedzieli na ławce, ja stałam nad nimi, z nerwów pocierając sobie dłonie. No, z zimna też. – Koniec rozmów o Konkursie, pozwalam ci się martwić na dzień przed pierwszym etapem, ale nie teraz!

Jeden jedyny wyjątekOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz