Rozdział 27. Milczenie jest życiem

183 5 2
                                    

- Czyli co według ciebie ma na sumieniu Ministerstwo?

Wzrok Teodora był przeszywający, powaga mieszała się w nim z powątpiewaniem. Wiedziałam, że chłopak niespecjalnie mi uwierzył, kiedy po wtorkowej obronie przed czarną magią, naszej ostatniej lekcji, poszliśmy od razu do umarłych, a ja powiedziałam o niekoniecznie czystych działaniach magicznych władz w Anglii.

Wypuściłam z trudem powietrze z płuc. Wspinaliśmy się już po stopniach wiodących do ocalałej sali. Wcześniej, w dostępnej dla wszystkich części zamku, nie chcieliśmy rozmawiać o umarłych, ale teraz mieliśmy do tego idealne warunki.

I tak się stresowałam. Bałam się, że to, co od dawna cisnęło mi się na usta, nawet poparte dowodami, zostanie przez Ślizgona odebrane jako całkowite wariactwo.

– Uciszanie ludzi – stwierdziłam po chwili namysłu. – Tak bym to ujęła. Zresztą pokażę ci te notatki, tam masz wszystkie informacje... Że też wcześniej nie przeczytaliśmy tego od deski do deski!

Teodor uniósł brwi na widok wcześniej wyczarowanej przeze mnie kanapy. Posłał mi zdziwione spojrzenie, a ja machnęłam lekceważąco ręką.

– Nieważne. U-mar-li. Tym się zajmijmy.

Chłopak rozłożył się na sofie, uprzednio rzuciwszy swoją torbę gdzieś na ławki. Ja w tym czasie odłożyłam własne rzeczy i wzięłam się za wyjmowanie z biurka materiałów. Po ich lekturze odczuwałam irracjonalny strach, że ktoś może się do nich dostać, więc zostawiałam wszystko tak jak zastałam – jakby ta sala niczego nie ukrywała.

Podałam pergaminy Teodorowi, a sama zajęłam miejsce obok niego. No i zaczęłam.

Choć ciężko było pokazywać wszystko brunetowi, opowiadać, omawiać, dodając swoje uwagi, to po kilku minutach monologu w miarę się rozluźniłam. Ślizgon nie przerywał mi i gdyby nie reakcje wyraźnie rysujące się na jego twarzy, mogłabym pomyśleć, że wcale mnie nie słucha.

– Cryte pracował w Ministerstwie, musiał być całkiem wysoko postawiony, skoro miał spore grono ludzi pod sobą...

– Po upadku Voldemorta – czy ty się boisz? – dostał bzika na jego punkcie. Według autora, i mnie zresztą też, oszalał. W jakimś stopniu...

– Zlecał morderstwa, które wykonywano z zimną krwią. Ojciec autora też brał w tym udział, choć on uczestniczył raczej w „papierkowej robocie" – określał kto, kiedy i gdzie. Stąd ta dokumentacja...

– Zabójstwa, nagłe, niewyjaśnione do tej pory zniknięcia, podpalenia domów...

– Niektórzy wiedzieli za dużo, więc ich również uciszano...

– Wiesz po co to robił? W imię oczyszczenia świata z brudu, z Voldemorta oraz jego popleczników. Wyszukiwał ludzi, którzy za czasów szkoły mieli z nim zbyt dużo wspólnego, a potem uciszał...

– Najgorsze jest to, że planował wszystko tak, by nikt o niczym nie wiedział. Niestety, znalazły się osoby, które po jakimś czasie się wyłamały. Jedna trzeci zamordowanych to właśnie oni...

– I wiesz, Teodorze – zakończyłam łamiącym się głosem, patrząc chłopakowi prosto w oczy – rzeczywiście pozostało to nieujawnione. Autor dziennika był ostatnią osobą, która o tym wiedziała. Teraz to my.

Zamilkłam, przełykając z trudem ślinę. Wcale nie tak łatwo było przedstawić Teodorowi całą sytuację jasno i przejrzyście, pokazując każdy dokument potwierdzający moje słowa. Przez kilkanaście minut, kiedy tłumaczyłam wszystko Ślizgonowi, on sam siedział spokojnie, zamyślony oraz milczący. Marszcząc brwi, przypatrywał się każdemu pergaminowi, który mu podawałam. Szczególną uwagę skupiał na podpisach poszczególnych osób, a zwłaszcza na pieczęci Ministerstwa.

Jeden jedyny wyjątekOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz