– Granger, chcąc, by Wywar Nieśmiałości był silniejszy, należy dodać DWA kamienie księżycowe, a nie jeden! Gdyby odwrócono działanie okroska brunatnego za pomocą...
– Na miłość boską, Nott! Dwa kamienie księżycowe to ZA DUŻO! Chyba że chcesz całkowicie zamknąć się przed światem zewnętrznym! A odwrócenie działania okroska nic nie da!
Kolejne korepetycje skończyły się parę chwil wcześniej. Wraz z Teodorem wyszliśmy z klasy na ciemny korytarz, oświetlany jedynie blaskiem pochodni przy drzwiach, kłócąc się o Wywar Nieśmiałości. Już nawet nie pamiętałam, od czego zaczął się nasz spór. Ważne było to, że rację miałam ja, nie Nott.
Ślizgon prychnął, zatrzymując się. Zrobiłam to samo i wsparłam ręce na biodrach.
– A Fidelis Groud to co? – spytał Teodor. – Napisał książkę na temat eliksirów powodujących zmiany w mózgu...
– ...po czym kilka miesięcy później zamknięto go w Mungu na oddziale dla chorych umysłowo – wtrąciłam z pogardą.
– Granger, tobie za to mózg rozrzedziło – stwierdził czarnowłosy chłodno.
– Wolę mieć rozrzedzony mózg, niż nie mieć go wcale – odparowałam.
– Granger!
Westchnęłam ze zniecierpliwieniem, w duchu gratulując sobie riposty.
– Już? Wykrzyczałeś się? – warknęłam.
– Ile jeszcze razy powiesz, że nie mam mózgu? – syknął wściekle. – Albo nazywasz mnie nadętym, albo...
– Stwierdzam tylko fakt, zresztą bardzo trafny – przerwałam mu.
– GRANGER!
I wtedy po raz kolejny zrozumiałam, że przesadziłam.
Z jednej strony Teodor sprawiał wrażenie bardzo opanowanego, spokojnego, niekiedy nawet cichego. Z drugiej jednak momentami był naprawdę porywczy. Szybko się denerwował, a z tego, co zauważyłam – głównie na mnie.
Zwłaszcza kiedy z uporem maniaka twierdziłam, jaki jest on tępy.
Postąpił krok w moją stronę, ja za to cofnęłam się. Bądź co bądź, miałam jedynie pięć i pół stopy wzrostu, zaś Teodor – ponad sześć. W dodatku w tamtej chwili wyraźnie widziałam w oczach chłopaka gniew. Może nie tak wielki jak wtedy, kiedy po raz pierwszy przestraszyłam się tego czarnowłosego Ślizgona, ale był tam. Doskonale go dostrzegałam.
– Znowu podskakujesz, a tego nie lubię – warknął chłopak, sprowadzając mnie tym samym na ziemię.
Prychnęłam, zakładając ręce na piersiach. Uniosłam wysoko głowę, ostentacyjnie wzrok kierując na ścianę po prawej.
– Wisi mi to i powiewa – odrzekłam dumnie.
– O Slytherinie, weź ją ode mnie.
– Już ci mówiłam...
– Mam gdzieś Gryffindora!
– A mnie nie obchodzi twój Slytherin!
– JESTEŚ ŻAŁOSNA!
– A TY BEZNADZIEJNY!
– Przepraszam?
– CO?! – krzyknęliśmy wspólnie z Teodorem do właściciela tego niskiego, a jednocześnie dość subtelnego – jak na męski – głosu, który przerwał naszą kłótnię.
Gdy tylko ujrzałam ową... istotę, ledwo zdusiłam okrzyk.
Kilka cali nad podłogą unosił się perłowobiały duch. Nie byłoby w tym nic niezwykłego, przecież w Hogwarcie było mnóstwo zjaw, gdyby chłopak nie wyglądał na zmarłego w moim wieku, a na lewej stronie jego twarzy nie widniały ślady po... oparzeniach? Nie dość, że musiał on umrzeć, mając maksymalnie siedemnaście lat, to jeszcze w straszliwych męczarniach. Rany były srebrzyste, wyraźnie odznaczały się na perłowobiałej postaci ducha. Skóra w niektórych miejscach wyraźnie odchodziła od ciała. Chłopak posiadał owalną twarz o w miarę łagodnych rysach i wystający podbródek. Nad niewielkimi oczami znajdowały się grube brwi. Włosy były w nieładzie, a na wysokim czole widziałam sporo dość głębokich zadrapań.
CZYTASZ
Jeden jedyny wyjątek
FanfictionSpotkali się w bibliotece, dwoje piekielnie zdolnych uczniów, i zaczęli rozmawiać o nauce. Skończyło się kłótnią, pierwszą, lecz nie ostatnią. Już wtedy była nim zaintrygowana - nie mogła przecież wiedzieć, że właśnie w tamtej chwili założyła sobie...