Rozdział 2. Korepetycje

273 10 1
                                    

Od tamtego spotkania w bibliotece minęły niecałe dwa tygodnie. Ani razu nie odezwałam się do Teodora, zresztą on również najwyraźniej nie miał zamiaru do mnie zagadać. Najpewniej po prostu zapomniał o tamtym zdarzeniu, tak przynajmniej uważałam. Jednak kilka razy zauważyłam, że chłopak intensywnie mi się przypatruje, lecz ja udawałam, iż tego nie widzę.

Mimo tego nie mogłam powstrzymać się od zerkania co jakiś czas w jego kierunku na każdej lekcji ze Slytherinem. Nie widział tego, za co dziękowałam wszelkim bóstwom. Gdyby to zauważył, pewnie nie dałby mi spokoju oraz rozgadał całemu Slytherinowi, że niby się w nim zadurzyłam.

Nie, on nie jest taki... Chyba – pomyślałam, idąc korytarzem wraz z Ronem i Harrym. Szliśmy właśnie na lekcję transmutacji, a ja czułam suchość w gardle na samą myśl o niej. Bałam się, że znowu nie wyjdzie mi jakieś zaklęcie.

W ciągu tych dwóch tygodni coraz bardziej pogarszałam się w tej dziedzinie magii. Udawały mi się jedynie proste zaklęcia, o trudniejszych nawet nie miałam co marzyć. Ćwiczyłam wszystkie uroki po lekcjach, jednak żaden nie chciał mi wyjść. Po nocach płakałam z bezsilności, nie mogąc sobie poradzić z myślą, że moje umiejętności w dziedzinie transmutacji ciągle maleją. Nie miałam zielonego pojęcia, dlaczego tak się dzieje.

Zauważyłam jednak, że te wszystkie kłopoty zaczęły się tuż na początku roku szkolnego. Wtedy, kiedy uświadomiłam sobie, co czuję do Rona. Wprawdzie nie widziałam najmniejszego związku między tymi problemami a jego osobą, lecz podejrzewałam, że to jakoś się ze sobą łączy.

– Hermiono! – usłyszałam podniesiony głos Harry'ego, wyrywający mnie z zamyślenia.

– Co?

Tylko tyle zdążyłam powiedzieć, gdyż sekundę później na kogoś wpadłam. Siła uderzenia odepchnęła mnie do tyłu na kilka kroków, a książki, które akurat trzymałam, upadły z hukiem na podłogę

Spojrzałam na tego, z kim się zderzyłam. Moje serce stanęło na sekundę, a później ruszyło z podwójną szybkością.

Przede mną stał Teodor Nott w całej swej okazałości. Od spotkania w bibliotece ani razu nie byliśmy tak blisko siebie.

– Przepraszam – bąknęłam cicho i od razu kucnęłam, by pozbierać swoje książki. Ze zdziwieniem zauważyłam, że Teodor zaczął mi pomagać.

– Nie tylko nieumiejętna, ale też niezdarna i nieuważna – dogryzł mi, w moją dłoń wkładając podręcznik do zaklęć.

– Ty lepszy nie jesteś – syknęłam.

Zaśmiał się kpiąco, a ja spiorunowałam go wzrokiem. Jego uśmiech się poszerzył.

– Granger, Granger, teraz to ty bawisz się w Bazyliszka – mruknął tak cicho, by nikt inny tego nie usłyszał. – Zastanawiam się, czy nie sądzisz przypadkiem, że wraz z petryfikacją dostałaś zabójczy wzrok w prezencie.

– Ha, ha, ha – powiedziałam bez cienia wesołości. Wyprostowałam się i rzuciłam: – Dzięki za pomoc – po czym ruszyłam z Ronem oraz Harrym korytarzem.

– Mógłby trochę uważać – rzekł z przekąsem rudzielec. – Ślizgoni nie patrzą pod nogi czy jak? W ogóle nie obchodzi ich, że po korytarzach chodzi ktoś jeszcze prócz nich.

– Bo Ślizgoni są ślepi – stwierdził Harry. – Jeszcze tego nie zauważyłeś?

– Ale mógłby chociaż przeprosić!

– To ja się zamyśliłam, nie on – mruknęłam.

– A od kiedy ty tak bronisz Ślizgonów? – spytał Ron.

Jeden jedyny wyjątekOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz