Rano nie poszłam na śniadanie. Nie odsłoniłam kotar wokół łóżka. Nie odpowiadałam na pytania Lavender i Parvati, czy na pewno wszystko w porządku. Na lunchu również nie zamierzałam się zjawić.
Hermiona Granger nie istniała.
Hermiona Granger przez parę chwil poprzedniego wieczoru nie chciała istnieć.
To było całkowicie odmienne, takie otępienie, które mnie ogarnęło. Do dziewiątej leżałam na posłaniu prawie bez życia, jedynie oddychając powoli i wpatrując się w baldachim nad głową. Później wstałam, zostałam niemal oślepiona światłem poranka, a później, korzystając z tego, że byłam w dormitorium całkowicie sama, wzięłam w łazience długi prysznic.
Ginny przyszła koło dziesiątej, kiedy ubrana w rozciągnięty sweter oraz wytarte dżinsy siedziałam przy biurku, wpatrując się w okno. Przez głowę przemknęła mi myśl, że właściwie spodziewałam się jej nieco wcześniej, bo w sumie w niedzielę już przed dziewiątą byłam na nogach.
– Hermiono, co się stało? – spytała z niepokojem, kładąc dłoń na moim ramieniu. Ten dotyk jakimś cudem jeszcze bardziej wzbudził we mnie niepokój.
Momentalnie zerwałam się z krzesła, czując, że dłużej nie wytrzymam.
Tylko ja i Teodor znaliśmy prawdę o Ivy. Wytłumaczyłam wszystko chłopakowi, opowiedziałam o każdej sytuacji, która miała miejsce w Instytucie czy w Hogwarcie. Naraziłam go na niebezpieczeństwo, wiedziałam o tym, jednak świadomość, że pozostaję z tym sama była równie przytłaczająca jak ta, iż jedynie my z Nottem wiedzieliśmy o zadaniu Krukonki.
W tamtej chwili, patrząc Ginny prosto w oczy, widząc w brązowych tęczówkach troskę, niepokój i strach, bałam się. Bałam się, że ta informacja ją przytłoczy.
Umarli. Śmierciożercy. Voldemort.
To mogło być dla niej za dużo.
Ale jednak... ale jednak nie potrafiłam powstrzymać tych kilku słów, z łatwością wydostających się z mojego gardła.
– Ivy powinna od dawna siedzieć w Azkabanie.
Bo powinna była. Służbę u Voldemorta, nieważne czy z Mrocznym Znakiem na lewym przedramieniu, czy nie, karano odsiadką w więzieniu dla czarodziejów. Niekiedy dożywotnią, innym razem wieloletnią, a czasem krótką, lecz zakończoną pocałunkiem dementora.
Nie wiedziałam, na co zasługuje Ivy.
Ginny też nie wiedziała, ale była równie wstrząśnięta co ja. Ron, któremu powiedziałam niewiele później, natychmiast stwierdził, że trzecia wersja byłaby najodpowiedniejsza, zaś Harry od razu połączył blondynkę z Malfoyem i jego zadaniem.
Nie wykluczyłam tej kwestii, choć według mnie Draco otrzymał inną misję. Wymagającą więcej trudu i energii, skoro chodził po szkole niczym żywy trup, blady, wychudzony, bez ironicznego uśmiechu... a przynajmniej nie tak często jak zazwyczaj.
Wszyscy zgodnie stwierdziliśmy, że po prostu nie ma innego wyjścia. Rozmowa z Ivy byłaby niebezpieczna, nie wiedzieliśmy, co mogłoby jej strzelić do głowy. Podchody, próby jakiegoś dogadania się nie wchodziły w grę.
Ivy i Snape. Uczennica i nauczyciel. I Voldemort.
Jak nic takie połączenie równało się śmierci.
Po lunchu obiecałam iść prosto do Dumbledore'a, a trójka moich przyjaciół chciała mi towarzyszyć. Bez oporu się na to zgodziłam, zwłaszcza że od poprzedniego wieczoru nie czułam się ani trochę pewnie w murach Hogwartu.
CZYTASZ
Jeden jedyny wyjątek
FanfictionSpotkali się w bibliotece, dwoje piekielnie zdolnych uczniów, i zaczęli rozmawiać o nauce. Skończyło się kłótnią, pierwszą, lecz nie ostatnią. Już wtedy była nim zaintrygowana - nie mogła przecież wiedzieć, że właśnie w tamtej chwili założyła sobie...