Rozdział 52. Wybory

123 3 0
                                    

Ostatni akt mojego scenariusza rozpoczął się dokładnie w chwili, w której wraz z Teodorem rozeszliśmy się w zupełnie różne strony. Późniejsze wydarzenia potoczyły się zdecydowanie szybciej, niż bym tego pragnęła, i jednocześnie za szybko, bym mogła choć przez chwilę zastanowić się nad swoim położeniem.

Poszukiwanie horkruksów nie trwało parę tygodni, a kilka długich miesięcy, podczas których wielokrotnie przemknęła mi przez głowę myśl o rezygnacji, nawet jeśli nigdy nie wypowiedziałam jej na głos. Kilka miesięcy wypełnionych strachem, niepewnością oraz ciągłym poczuciem całkowitego braku bezpieczeństwa, kilka miesięcy uciekania, ukrywania się i walki o przetrwanie, kilka miesięcy bez niego. Dodatkowe piętno odciśnięte na duszy i ciele w postaci licznych wspomnień oraz mniej lub bardziej poważnych ran. Kiedy później myślałam nad wszystkimi wydarzeniami, które zdążyły pozostawić po sobie trwały ślad, wydawało mi się one zamierzchłą przeszłością, nie czymś tak bliskim, jak było to w rzeczywistości.

Niezliczone starcia, dziesiątki nocy spędzonych na czuwaniu, chwile zwątpienia, łzy. Spotkania ze śmierciożercami, napad na Ministerstwo Magii, chodzenie w skórze samej Bellatriks Lestrange, przelot nad Londynem na grzbiecie smoka... położenie kresu bezlitosnym rządom Lorda Voldemorta.

– Dokonaliśmy tego.

Nie potrafiłam uwierzyć sama sobie, kiedy już po drugiej bitwie o Hogwart stałam z Harrym i Ronem w gabinecie Dumbledore'a i obserwowałam wstający leniwie ranek.

Szkoła nie była już tym samym miejscem co wtedy, gdy ją opuszczaliśmy. Zrobiła się mroczna, jakby zupełnie obca. Niedostępna. Pomagałam w jej odbudowie, ale nawet to nie zdołało zatrzeć tego nieprzyjemnego odczucia.

A jednak w tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątym ósmym roku postanowiłam tu wrócić na swój ostatni rok edukacji. Wrzesień był jeszcze ciepły i pogodny, złote liście dopiero zaczynały opadać z drzew. Harry oraz Ron nie planowali dokończenia szkoły; nie miałam im tego za złe. Ja zawsze byłam trochę zbyt ambitna. Do ekspresu wsiadłam bez nich. Towarzyszyła mi Ginny i Luna, z którymi miałam być teraz na roku. Okropnie dziwne uczucie, ale jednak ich obecność podniosła mnie na duchu. Wymieniałam z chłopakami całe setki listów, sowy krążyły między nami tak szybko, że zastanawiałam się, jakim cudem jeszcze nadążają. Pierwszego września znów odwiedziłam znajome mury, oni zaś stali się nowymi kandydatami na aurorów.

Pierwszego września uprawomocnił się też kolejny wyrok Rady Wizengamotu – umorzenie sprawy Hermiony Granger w związku z zaniedbaniem obowiązków obywatela czarodziejskiej społeczności. Wzięto pod uwagę moją niezwykłą pomoc w osadzeniu Benjamina Cryte'a oraz zasługi dla kraju podczas wojny z Mrocznymi Siłami. Wstawił się za mną sam Minister Magii, nowy minister, Kingsley Shacklebolt. Poczucie niesprawiedliwości odezwało się jedynie na sekundę, bo zaraz potem kazałam mu się zamknąć. Byłam wolnym człowiekiem. Znów mogłam oddychać, tak naprawdę.

Nie spotkałam więcej Patricka. Szukałam go, ale który to już raz? Pytałam inne zjawy, sprawdziłam wszystkie zakątki zamku, jeszcze raz zawitałam w Sali Oczyszczenia. Pustka. Podejrzewałam, że mógł przejść tam, gdzie dążą wszystkie duchy, skoro udało mu się zamknąć niedokończoną sprawę. Skoro nam się udało. Kiedy o nim myślałam, często spoglądałam w górę, jakby on rzeczywiście tam był, i uśmiechałam się, mając nadzieję, że on to widzi i również się uśmiecha.

Na głównym dziedzińcu postawiono wielką, marmurową tablicę, upamiętniającą wszystkich, którzy polegli w czasie wojny. Właśnie przy niej spędzałam najwięcej czasu; wraz z jego upływem zapamiętałam miejsca wszystkich najbliższych mi nazwisk.

Colin Creevey, którego widok wśród zmarłych chyba najbardziej mną wstrząsnął. Niesprawiedliwość losu jest czasem aż niewyobrażalna.

Jeden jedyny wyjątekOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz