Rozdział 51. Lepiej późno niż później

81 4 0
                                    

Niemal rozpaczliwie zaciskałam dłonie na barierce, odchylając się do przodu na tyle, na ile pozwalała długość moich ramion. Spojrzałam w dół i w ledwością powstrzymałam krzyk wyrywający mi się z gardła. Ciemność była przerażająca, jakby lepka, utkana ze strachu, który coraz chciwiej mnie ogarniał.

Tym razem nie chciałam rzucić się głową naprzód. Tym razem wbiłam wzrok w dal, w zarysy szczytów drzew, myśląc o wszystkich głupich decyzjach, której kiedyś podjęłam, i które miałam zamiar podjąć. Wyobrażałam sobie, jak ułożyłby się scenariusz, gdyby jedna z jego głównych bohaterek jednak postanowiła zrobić ten ostatni krok.

Ale to ja byłam panią własnego scenariusza, sama go tworzyłam.

Powoli wpuściłam powietrze z płuc. Znów przylgnęłam do barierki. Szybko przeszłam przez nią z powrotem na twardy, pewny grunt. Ostatni raz zerknęłam w porażającą swym ogromem przestrzeń i poszłam stamtąd.

Nie skoczyłabym. Już nigdy więcej.

***

Powrót do normalności po wszystkich wydarzeniach, które wstrząsnęły Hogwartem, nie należał do najłatwiejszych, i przyznałby to każdy, kto znajdował się wtedy w zamku. Jego mieszkańców ogarnęła żałoba po stracie wspaniałego dyrektora. Zrobiło się cicho i pusto, życie stanęło, zamarło. Czas jakby się zatrzymał, tak jak zatrzymało się serce Dumbledore'a.

Następne kilka dni wypełniało przygnębienie. Zawieszono lekcje, odwołano egzaminy. Wielu uczniów opuściło szkołę jeszcze przed oficjalnym zakończeniem roku. W „Proroku Codziennym" ukazały się niesamowite sprawozdania z „krwawej rzeźni urządzonej w naj(nie)bezpieczniejszym miejscu w całej Anglii". Oczywiście mijały się one z prawdą – przez zamek nie przeleciało stado wściekłych hipogryfów, nie wkroczyła armia trolli ani setka śmierciożerców, zabijających każdego, kto stanął im na drodze. Szukano sensacji, zapominając, że przecież zginął człowiek i najzwyczajniej w świecie powinno się to uszanować.

Harry'ego bardzo dotknęła strata mentora. Kiedy minął pierwszy szał wściekłości – zamilkł. Nie odzywał się przez całe godziny, ale nie tak jak zwykli ludzie. Zwykli ludzie, nawet pomimo milczenia, mają jakiś wyraz twarzy. On nie miał żadnego. Był beznamiętny i obojętny. Często patrzył w przestrzeń pustym wzrokiem, a ja byłam pewna, że w dłoni schowanej w kieszeni dżinsów ściska złoty medalion, fałszywego horkruksa, z powodu którego odbyła się wyprawa jego oraz Dumbledore'a.

Ani on, ani Ron nie mieli mi za złe, że nie pomogłam im w chwili kryzysu. Poniekąd usprawiedliwiały mnie odniesione w sklepie Borgina i Burkesa obrażenia – ze skrzydła szpitalnego wyszłam dopiero po dwóch dniach – ale tak naprawdę dla nikogo nie było to już ważne. Nikt nie wiedział o zadaniu Malfoya, nikt nie zdołałby powstrzymać Snape'a na Wieży Astronomicznej. Z początku nie przyznałam się przyjaciołom, że o nim wiedziałam. Później jednak prawda zaczęła ciążyć mi na sercu do tego stopnia, że ze łzami w oczach opowiedziałam im o mojej ostatniej rozmowie z Dumbledore'em. Przygotowałam się na krzyki i oskarżenia, które jednak ostatecznie się nie pojawiły.

– Ja też bym mu zaufał – powiedział cicho Harry w zamian za to. Z wielkim trudem wytrzymałam spojrzenie soczyście zielonych oczu, teraz pełnych bólu. – Nie znam nikogo, kto postąpiłby inaczej.

Może i miał rację. Poczucie winy pozostało jednak we mnie na długi czas.

Nie nadszedł żaden odzew ze strony Teodora. Ale właściwie czego się spodziewałam? Że skoro Anthony Nott siedział w areszcie Ministerstwa Magii, czekając na rozprawę, to jego syn powróci do Hogwartu jak gdyby nigdy nic? Jeśli słowa śmierciożercy rzeczywiście były prawdzie... to Teodor nie mógł tego zrobić. Ani w najbliższym czasie, ani kiedykolwiek później.

Jeden jedyny wyjątekOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz