Rozdział 9. Rozmowy

151 6 0
                                    

Odnosiłam wrażenie, że utraciłam cząstkę siebie. Jakby krwawe zjawy faktycznie coś ze mnie wydarły. Zalążek jakiegoś uczucia? Możliwe, tego nie wiedziałam. Tak czy siak tamto wydarzenie pozostawiło ślad na mojej psychice. Wszędzie krew, złowrogi śmiech drażniący uszy i ten strach przed utratą życia...

Czy rzeczywiście narodziłam się po to, by umrzeć?

Nie miałam pojęcia, o co w tym wszystkim chodzi. Gdy Rogerowi udało się trochę mnie uspokoić i kiedy wkroczył w tamten korytarz mimo moich usilnych próśb, by tego nie robił, nic tam nie znalazł. Nic. Krew znikła, pochodnie płonęły tak jak zawsze, a rzeczy, które upuściłam, starając się uciec od podążającej za mną grozy, nadal leżały na posadzce. Krukon pozbierał je, oddał mi, a później oboje ruszyliśmy do Wieży Gryffindoru.

Ja – drżąc na całym ciele, starając się powstrzymać łzy napływające do oczu oraz uspokoić oddech.

On – próbując jakoś podtrzymać mnie na duchu, najwyraźniej chcąc stać się moją podporą.

Cóż, nie do końca mu to wyszło.

Ani nawet Ginny. Nie była w stanie w pełni mi pomóc. Owszem, przejęła się tym, co wydarzyło się w Noc Duchów, jednak nawet jej obecność nie wystarczyła, by ukoić ten niepokój, który mnie ogarnął.

Nie, nie czułam strachu. Ani przed krwią, ani przed duchami, ani też przed samotnym wędrowaniu wieczorem po korytarzach. Ivy wspominała, że tamte straszydła pojawiają się jedynie w Noc Duchów i to podczas pełni. Po prostu... po prostu pozostał niepokój. Często jeszcze widziałam przed oczami otaczającą mnie szkarłatną posokę. Często jeszcze słyszałam w umyśle ciężki, szyderczy rechot.

A mimo to już następnego dnia powróciłam na korytarz piątego piętra, by trochę się rozejrzeć.

Towarzyszył mi Roger i Ivy. Dziewczyna zajadała jabłko podwędzone z obiadu, chłopak zaś, zamiast ścianom czy posadzce, ciągle przypatrywał się mnie.

– Czyli na pewno wszystko okej? – upewniał się po raz któryś.

Wywróciłam oczami.

– Tak, na pewno – potwierdziłam, wbijając w Rogera poważne spojrzenie.

– Mogłoby już przestać padać – rzuciła Ivy i odgryzła kawałek jabłka.

Zerknęłam na niebo za oknem. Nie, nie byliśmy tacy głupi, by na „miejsce zbrodni" wybrać się wieczorem. Kolejne popołudnie obfitowało w deszcz. Śnieg przepadł chyba bezpowrotnie i nie liczyłam na jego szybki powrót.

– Może – ucięłam. – Dobra, musimy się tu trochę rozejrzeć. Nie wydaje mi się, by pojawiły się tutaj prawdziwe zjawy, dlatego...

– Wczoraj twierdziłaś, że legenda mówiła prawdę – wtrącił Roger, marszcząc brwi.

– Ale wtedy nie myślałam jasno – oświadczyłam. – Teraz, jeśli się głębiej zastanowić, sądzę, że to wszystko mógł zrobić jakiś człowiek. Raczej nie nauczyciel, więc uczeń, a skoro uczeń...

– Po co miałby to robić? – przerwała mi Ivy. Westchnęłam ze zniecierpliwieniem.

– Żeby sobie zażartować. Żeby popisać się przed znajomymi, że udało mu się napędzić komuś stracha.

Ivy przełknęła kęs jabłka i dopiero wtedy powiedziała:

– Mało prawdopodobne. Czemu akurat z ciebie ktoś miałby sobie zażartować? Już wykręcenie numeru Filchowi byłoby bardziej widowiskowe.

Westchnęłam.

– Nie mam pojęcia, Ivy, ale po prostu nie wydaje mi się, by krwawe zjawy naprawdę istniały.

Jeden jedyny wyjątekOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz