Rozdział XXXIX - Eris

1.1K 175 37
                                    

26 czerwiec

Wszyscy czekaliśmy, cali w nerwach. Wpatrywaliśmy się w horyzont, licząc, że zaraz kogoś zobaczymy. Sira i reszta mieli wrócić przed zachodem słońca. A to już powoli zbliżało się do linii piasku.

Tyle rzeczy mogło się wydarzyć. Mój brat może już nie żyć. Nie chciałem w ogóle myśleć o takiej możliwości. Jednak... trudno było nie myśleć pesymistycznie. Już od dwóch godzin siedziałem na wydmie i patrzyłem w stronę, z której mieli przybyć. Mogło im się nie udać. Mogli przyłapać Sirę w tym budynku. A może złapali ich, gdy próbowali wyjechać z miasta. Sira nie poddałby się bez walki, ale ludzie mają przewagę.

Nie widziałem go tak długo. Wtedy gdy przyjechał do osady, nie miałem okazji z nim porozmawiać, za bardzo mu się spieszyło. Tęsknię za nim i... Nie mogę go stracić. Jeśli Sira dał się zabić... jeśli mnie zostawił... Nigdy mu tego nie wybaczę.

- Eris?

Spojrzałem w górę i zobaczyłem, że dziadek stoi obok. Tak się zamyśliłem, że nawet go nie słyszałem.

- Tak dziadku?

- Larrel przygotowała zupę paprykową. Przynajmniej tak to wygląda. Może zjesz trochę?

- Nie jestem głodny.

- Nic dziś nie jadłeś.

- Bo... nie mogę. Brzuch mnie boli. I... nie czuję się głodny.

- To przez stres. Gwarantuję ci, że gdy tylko poczujesz zapach jedzenia, opędzlujesz całą miskę i natychmiast poczujesz się lepiej.

- ... Mama też myśli, że jedzenie to rozwiązanie na wszystko.

- Bo tak jest.

- ... Myślisz, że Sirze nic nie jest?

- Myślę, że moi wnuczęta są wyjątkowi. Jeśli ktoś miałby przetrwać coś tak szalonego, to byłby to Sira. Nawet jak go złapią tam za rękę, to się jakoś z tego wygada. Znasz go. Własną matkę by sprzedał.

- Nie sprzedałby mamy. Jego to się akurat boi.

- Masz rację. Hmm... Sprzedałby cudzą, ale jako swoją.

- Tak... To brzmi jak Sira.

- Chodź. Musisz zjeść. A jak nie, to chociaż schować się w cień i napić się czegoś. Siedzisz już długo na słońcu.

- No dobrze.

Wstałem i otrzepałem się z piasku. Jeszcze ostatni raz spojrzałem na horyzont, ale nic się nie zmieniło. Poszedłem zjeść tę nieszczęsną zupę. Larrel się ucieszyła. A zupa była nawet dobra. Nie zjadłem zbyt dużo, bo nadal nie za bardzo miałem apetyt. Jednak rzeczywiście zapach trochę pomógł.

Dziadek właśnie próbował wcisnąć we mnie dokładkę, gdy ktoś odsunął materiał zasłaniający wejście i zajrzał do środka.

- Alfo ktoś się zbliża.

- Wysłaliście zwiadowcę?

- Tak. Jednak widać, że to dwa wozy. Wszystko wskazuje na to, że twój wnuk wrócił.

Mój żołądek zrobił fikołka. Przez chwilę miałem wrażenie, że zupa wróci do miski. Ogromne szczęście i ekscytacja wymieszało się z ogromnym lękiem. Bo to, że wrócili, nie znaczy, że wszyscy są cali i zdrowi. Za chwilę dowiem się prawdy... Boję się tego.

Larrel pomogła mi wstać. Dziadek już wyszedł, a ja się ociągałem. Tak bardzo na to czekałem a teraz zżerał mnie strach. Znalazłem w sobie jednak resztki siły. Wieści rozeszły się po obozie i większość wilków czekała na zewnątrz namiotów. Rozmawiali przyciszonymi głosami.

Wilcza PieśńOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz