Rozdział LXX - Eris

973 155 24
                                    

9 października

Omega poruszył się i jęknął cicho. Natychmiast do niego przypadłem i ostrożnie pomogłem mu usiąść. Nova złapał się za głowę i przez chwilę oddychał ciężko. Ta trucizna musiała być bardzo silna. Wilczy organizm jednak w końcu ją zwalczył. Niemniej... walka była najwyraźniej bardzo wyczerpująca. Nova spał przez ostatnie dwanaście godzin. Bałem się o niego. Nie wiedziałem co robić.

Rai siedział skulony w rogu naszej niewielkiej klatki. Przez ten cały czas nie odezwał się ani słowem, ani nie okazał emocji innych niż strach. Przez większość czasu wydawał się jednak... pusty.

Mieli nas tu piątkę. Ja, Nova i Rai dzieliliśmy jedną klatkę. W drugiej, która znajdowała się na innym wozie były dwie męskie bety. Zac i Han. Ten pierwszy jest przyjacielem Viriona, więc znam go trochę lepiej. Z Hanem rzadziej rozmawiałem. Teraz beta był nieprzytomny. Został dość mocno raniony, więc głównie leżał w bezruchu. Jego ciało całą energię wkładało w zaleczenie ran. Pewnie nawet nie wiedział, co się dzieje wokół.

- Nova... Nova błagam, powiedz, że nic ci nie jest.

- Głową mi pęka... Jebani... Ugh...

Omega skrzywił się, ale po chwili otworzył powieki. Zamrugał kilka razy, próbując przyzwyczaić się do ciemności. Jechaliśmy cały ten czas. Za kilka godzin wzejdzie słońce, a my pewnie wciąż będziemy jechać, by oddalić się jak najbardziej od... od pomocy. Od naszych.

- Eris... co... Co się stało?

Nova sięgnął do swojej szyi i dotknął metalowej obręczy. Na krótką chwilę w jego oczach pojawił się ból. Tylko na chwilę. Zacisnął palce na obręczy i poczucie bezradności zmienił w gniew.

- Co się wydarzyło? Gdzie jesteśmy?

- Nie wiem gdzie... Jedziemy już jakieś dwanaście godzin. Wsadzili nas do klatek... Założyli te... obroże. Było nas więcej. Myślę, że z piętnaście... może nawet dwadzieścia osób. Ale podzielili nas. Druga grupa pojechała gdzieś indziej. Nasza piątka... sam nie wiem. Sześciu mężczyzn nas zabrało. Oni chyba nie są... Oni chyba współpracowali z tamtymi łowcami, ale pochodzą z innej grupy. Bo się o nas z nimi kłócili. Jakby... targowali się. No i ostatecznie zabrali nas, bo sami nas złapali i wzięli jeszcze tamtą dwójkę.

Nova rozejrzał się. Jego spojrzenie na dłużej zatrzymało się na Raiu. Nasza klatka była dość ciasna. Nie mogliśmy się w niej wyprostować. Miała pewnie koło metra pięćdziesiąt wysokości. Jednak dało się usiąść z wyprostowanymi nogami... To zawsze coś. Łowcy byli raczej zajęci sobą. Nie słuchali tego, co mówiliśmy. Tylko czasem zdarzało się, że któryś podjechał od boku, by się na nas popatrzeć. Ja... nie lubiłem tego, jak na nas patrzyli. Czułem się, jakbym stawał się przez to brudny.

- Eris... gdzie jest Ayas?

- ...

- Jest z resztą? Czy... udało mu się uciec?

- Ayas... on... próbował...

- Zabili go.

Odwróciłem się w stronę Raia. To były jego pierwsze słowa od... od tamtej chwili. Wciąż patrzył przed siebie pustym wzrokiem. Drobnymi dłońmi obejmował podkulone nogi. Siedział w kącie klatki i wyglądał, jakby chciał zniknąć. A jednak jego drobne usta poruszyły się i ponownie rozległ się jego cichy głos.

- Zabili.

Nova spojrzał na mnie. Zrozumiałem, że szuka potwierdzenia. Jego oczy... miałem wrażenie, że błaga mnie, bym powiedział mi, że to nieprawda. Ja... ja chciałem powiedzieć, że to nieprawda. Ale gdy nas zabierali... Gdy pakowali nas do klatek... ciało Ayasa już dawno zdążyło ostygnąć.

Wilcza PieśńOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz