Rozdział LXXXIX - Sira

936 151 4
                                    

19 października

Gdyby to było możliwe, nie zatrzymałbym się nawet na sekundę. Czas był teraz bezcenny. Miałem ochotę przeć przed siebie bez żadnej zwłoki. W końcu każda sekunda miała przeogromne znaczenie. Sekunda, a później kolejne. Każda zaoszczędzona sekunda była cenna, bo łączyły się w minuty. A obecnie minuty mógłby zaważyć na wszystkim. Dlatego chciałem zostawić wszystko, co mnie spowalniało i biec nie zatrzymując się nawet na sekundę. Bez przerwy. Bez nawet krótkiej chwili na złapanie oddechu.

Ta rozsądna część mnie wiedziała, że to niemożliwie. To było po prostu nierealne. Mogłem to zrobić, ale skończyłoby się źle. Bardzo źle. Jednak mój wilk mówił mi, że możemy zostawić resztę i pobiec. Pobiec przed siebie. I biec tak ile sił w nogach... łapach. Aż nie padniemy z wycieńczenia.

Na szczęście ta mądrzejsza część mnie zdawała sobie sprawę z tego, że śmierć z wycieńczenia nie przyniesie niczego dobrego. Tak nie dogonię łowców. Odpoczywając, gdy było to potrzebne, przynajmniej miałem jakieś szanse, że kiedyś ich w końcu odnajdę. Śmierć zakończyłby moje łowy przedwcześnie.

Dlatego zsiadałem właśnie z cholernego konia, by pomóc przy organizowaniu cholernego obozowiska. Przyszedł bowiem czas na odpoczynek. Ten czas, którego obecnie najbardziej nienawidziłem. Głos w mojej głowie za każdym razem mówił mi, że moglibyśmy jechać jeszcze pół godziny, dwadzieścia minut... lub chociaż pięć. To Vaeri i Zaos praktycznie zmuszali mnie do zatrzymania się, gdy dostrzegali, że nadszedł na to czas.

Niestety nie byłem zbyt dobrym przywódcą. Obecnie mój umysł nie działał trzeźwo. Zdrowy rozsądek zastępowała chęć zemsty i desperacja. To ostatnie słowo najlepiej opisywało obecnego mnie. Byłem zdesperowany i gotowy na wszystko.

Poruszaliśmy się szybko. W zasadzie bardzo szybko. Na pewno dużo szybciej niż łowcy. Ale tak naprawdę prawie nic nam to nie daje, bo mają przed nami kilka o ile nie kilkanaście dni przewagi. Prawdopodobieństwo, że ich złapiemy, jest niewielkie. Powtarzałem sobie jednak, że nawet jeśli nasi zostaną dostarczeni do ludzkiego miasta, to zawsze zostają inne możliwości. W końcu nie poddam się, dopóki ich nie odzyskam. Lub dopóki nie zginę.

Może uda nam się przejąć pozostałych na targu. Zanim zostaną sprzedani komuś innemu. Cholera, jeśli będzie taka możliwość, to przecież sami możemy ich kupić. Potrzebowalibyśmy mnóstwo pieniędzy... ale nie zawaham się, by poderżnąć gardło jakiemuś bogaczowi, by uratować moich bliskich. A jeśli się spóźnimy i zostaną sprzedani, to odbijemy ich. Tak jak to zrobiliśmy z omegami uwięzionymi w Skarbcu. Wymyślę jakiś plan. Wyrwę ich z każdego miejsca lub zginę, próbując tego dokonać. Na pewno się nie poddam. Nigdy się nie poddam. Jednak śmierć podczas pościgu byłaby najgorszym możliwym scenariuszem.

Odpoczynek był ważny i reszta mojej niewielkiej ekipy z niego korzystała. Ja nie byłem w stanie, choć naprawdę próbowałem. Czasem zasypiałem z wyczerpania, ale to był niespokojny sen pełen koszmarów. Dlatego nie byłem zbyt chętny do próby zaśnięcia. Częściej zdarzało mi się zasypiać w siodle. To był zazwyczaj płytki i przerywany sen, ale może właśnie dlatego był pozbawiony koszmarów. Najgorsze były te chwile, gdy kładłem się w moim śpiworze i zapadłem w ten prawdziwy głęboki sen. Zazwyczaj poprzedzany długim czasem rozmyślań.

Próbowałem skupić się na planowaniu lub na wyobrażaniu sobie jak krzywdzę tych, którzy zaatakowali moje stado i zabrali mi moich najbliższych. To drugie było ostatnimi czasy moim ulubionym hobby. Bardzo chciałem ponownie poczuć smak ludzkiej krwi. Krwi łowców i wrogów mojego rodzaju. A już zwłaszcza tych, którzy skrzywdzili moich bliskich. Jednak często nie mogłem powstrzymać toku myśli. One same płynęły i zbaczały na złe odnogi. Zazwyczaj kończyło się na tym, że znajdowałem się w miejscu czarnym jak noc. Pełnym lęków i najczarniejszych scenariuszy.

Wilcza PieśńOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz