Rozdział LXXIII - Eris

894 152 49
                                    

12 października

- Zapraszam na spacer.

Azim, bo tak nazywał się przywódca łowców, posłał nam szeroki uśmiech. Szczerze mówiąc, wolałem nie wychodzić z klatki. Tutaj czuję się... bezpiecznie. Może to dziwne, ale naprawdę lepiej czułem się w zamknięciu. Co jakiś czas pozwalali nam wychodzić. Głównie byśmy mogli... załatwić potrzeby fizjologiczne. Ale też byśmy rozprostowali nieco nogi. Na nogach też mieliśmy żelazne obręcze. Te jednak były połączone łańcuchem. Tak więc nie zabieglibyśmy zbyt daleko. Rąk nam nie skuwali. Obie bety nosili też łańcuchy na rękach. Nas najwyraźniej aż tak się nie bali.

- No już. Nie będę czekał.

Nova jako pierwszy wyszedł z klatki. Była ustawiona na wozie, ale nawet ze skutymi nogami mogliśmy z łatwością wyjść. Ja ruszyłem następny, ale złapałem Raia za rękę, by mu pomóc. Lepiej by nie zwlekał za bardzo, bo tylko zezłościłby Azima. A lepiej by ten nie był na nas zły. Co prawda mężczyzna nie zrobił jeszcze niczego zatrważającego... A przynajmniej od początku naszej podróży niczego takiego nie zrobił. Ja jednak wiedziałem, że to najgorszy sort człowieka. Mój wilk się go bał. A to coś musi znaczyć.

Reszta mężczyzn nie była lepsza. Różnili się tylko tym, że po nich od razu było widać, że to szumowiny. Nie kryli się z tym. O ile Azim udawał szarmancję i oszczędzał sobie pewnych uwag, tak jego towarzysze się nie powstrzymywali. Gdy przechodziliśmy obok ogniska, jeden z mężczyzn gwizdnął głośno, co niezwykle rozbawiło resztę.

- Obran, Ahas. Wyprowadźcie pieski.

Wysoki przypominający mi lisa mężczyzna wstał wyraźnie zadowolony. Drugi był lekko podirytowany, że musi się oderwać od jedzenia. Ten z kolei przypominał mi szczura. Tłustego szczura. Ten to nie wyglądał na wojownika. A przynajmniej nie takiego z wyższej półki. Pierwszy zresztą podobnie. Był dość chudy. Ale kto wie... może pod ubraniami kryją się mięśnie. W każdym razie... obu nie lubiłem. To jednak Obran był gorszy. Nienawidzę, gdy to on jest z nami. To Azim wypuszczał nas z klatki, bo tylko on miał klucze. Ale zajmowanie się nami zazwyczaj zlecał swoim ludziom. Mieliśmy tylko pięć minut, ale to zawsze coś.

Ahas wziął naładowaną kuszę a Obran swoją włócznię. Wycelował ostry grot w Nove i gestem kazał mu iść. Omega tak też zrobił. A my poszliśmy tuż za nim. Nie mieliśmy nawet odrobiny prywatności. A rudawy łowca wręcz bezczelnie gapił się na nas z ohydnym uśmieszkiem na wąskich ustach. Miałem ochotę wybić mu zęby. Czułem się... upokorzony.

Mężczyźni pozwolili nam jeszcze trochę odetchnąć i pochodzić. Wiedzieli, że nie uciekniemy. Łańcuchy krępowały nam ruchy. Nie moglibyśmy się zmienić. A pustynia była nieprzyjazna i nieskończona. Ucieczka to byłaby śmierć.

- Dobra. Idziemy.

Obran podszedł do mnie i złapał mnie za ramię. Wzdrygnąłem się pod jego dotykiem.

- Nie musisz mną szarpać. Sam pójdę.

- Wolę się upewnić.

Mężczyzna pchnął mnie w stronę obozowiska, a przez te cholerne łańcuchy padłem na piasek. Łowca prychnął głośno, a ja jak najszybciej wstałem, próbując przy tym zachować jakieś resztki godności. Poprowadzili nas prosto do obozu, gdzie przejmie nas Azim. A my znów skończymy w klatkach.

Przy ognisku mężczyźni bawili się w najlepsze, podając sobie bukłak z czymś, co na pewno nie było wodą. Jednak... Coś było inaczej. Wszyscy mężczyźni spojrzeli na nas i wydawali się wyjątkowo zadowoleni. Jeden z nich szepnął coś do drugiego i obaj wybuchli śmiechem. Azim wstał od ognia i wskazał na szczupłego łowcę.

Wilcza PieśńOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz