Rozdział 38. Obóz

421 40 3
                                    

— Ej, patrz, Mira coś pożarło — szepnęła mi do ucha Darelia z czymś, co w pewnym stopniu przypominało nadzieję. Nie wiedziałem, czy bardziej mnie to bawi, czy wywołuje jakieś szczątkowe współczucie dla zwierzołaka, który wydawał się coraz gorzej dogadywać z elfką.

Przystanęliśmy między drzewami kilkanaście kroków od polany i obserwowaliśmy, jak reszta drużyny nadal krząta się po niej, szykując się do odjazdu. Wyglądało na to, że również zdołali się opłukać i przebrać, a teraz kończyli ładować bagaże na konie. Mogli sobie pozwolić na częściowe odciążenie naszych wierzchowców, bo, jak szybko się okazało, łowcy nie mieli przy sobie zbyt wielu rzeczy. Przynajmniej tych przydatnych, bo łupów cholernie brać nie chciałem. Nawet gdyby mi za to dopłacono. Chociaż, jeżeli były wśród nich jakieś pieniądze, to na pewno by nam się w czasie tej podróży przydały.

O, właśnie, przecież my już w Irwanii jesteśmy! Muszę pomyśleć, jak tu do wujaszka drogiego o wypłatę zagadać, bo przecież jego synek obiecał wynagrodzenie za pomoc, a niewywiązanie się z umowy źle by o tak potężnym władcy świadczyło. Chwałę całą mogli sobie zabrać i jakoś porozdzielać między sobą, byle dali mi sporą ilość złota, najlepiej bez żadnych nominałów. Wtedy to ja mógłbym nie tylko królową uleczyć, ale i w dodatku całą rodzinę pobłogosławić w imieniu babci. O, właśnie, ciekawe, czy za uzdrowienie królowej też wyznaczono jakąś dodatkową nagrodę. Na przykład dożywotni immunitet, bo takowy bardzo by mi się tam przydał. Ewentualnie jeszcze więcej pieniędzy. Pieniędzy nigdy za wiele, szczególnie gdy jest się królem i trzeba inwestować w rozwój państwa.

— Już, chciałabyś — prychnąłem, przyglądając się naszej cudownej drużynie. Rzeczywiście jakoś tak brakowało w niej pewnego jelenia. I nie miałem tu bynajmniej na myśli kogoś naiwnego, a naszego dobrego, starego zwierzołaka. — Jego konia... jak mu było? Mglista Mżawka? Mglisty Dzień? — Próbowałem sobie przypomnieć, jak Mir nazwał swoje zwierzę. — No, w każdym razie, jego też nie widać... i chyba tych nowych jakoś mniej — zauważyłem, w myślach szybko przeliczywszy ilość wierzchowców. Nie miałem, co prawda, pewności, ile stało ich na polance wcześniej, jednak wydawało mi się, że nieco więcej, niż w tym momencie.

— To był Mglisty Cień — poprawiła mnie dziewczyna, z trudem powstrzymując chichot.

— Wszystko jedno, każde imię tak samo bezsensowne. — Wzruszyłem ramionami, patrząc w stronę nieba. Zostało nam kilka godzin do zachodu słońca, musiało być około szesnastej. — Może chodźmy już do nich, co? — zaproponowałem po chwili, uśmiechając się lekko do Dari. — Jeszcze uznają, że się pogubiliśmy, a i tak już praktycznie wszystko zrobili.

— Uuu, nie pomyliłeś słów! — zauważyła elfka ze szczerą dumą, która sprawiła, że zrobiło mi się cieplej gdzieś w pobliżu serca. — Nie mów mi, że czekałeś tu, aż skończą całą pracę za nas — dodała ze śmiechem.

— Oczywiście. — Przeczesałem dłonią włosy, wciąż nieco wilgotne po wcześniejszym myciu. — Poproszę nagrodę za poprawne konstruowanie zdań.

— Łajdak — skwitowała Darelia moje pierwsze stwierdzenie i powoli ruszyła w stronę grupy. Na tle intensywnie zielonych liści oraz szorstkiej, ciemnej kory przypominała leśną boginkę. Złociste światło popołudniowego słońca prześlizgiwało się przez korony drzew, a także zostawiało refleksy na czarnych włosach, spiczaste uszy drgały niemal niezauważalnie co jakiś czas, wyłapując co cichsze dźwięki.

— Przytuliłabyś mnie chociaż! — jęknąłem z udawanym oburzeniem, ruszając szybko za nią. — Powinnaś okazywać wsparcie, a nie! — Załamałem ręce w dramatyczny sposób. Jednak jakiekolwiek wrażenie tym wywołałem, szybko minęło, bo nie zauważyłem wystającego z ziemi korzenia. Szybko złapałem się najbliższej gałęzi, aby nie upaść. W tym samym momencie Darelia, która zatrzymała się, by odpowiedzieć, chwyciła mnie za drugą rękę, najwyraźniej chcąc mnie złapać, zanim spektakularnie wyląduję na ziemi.

Zabić króla || Dzieci mroku i światła tom IOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz