Prolog

2.7K 200 53
                                    

Potężne kotary w kolorze ciemnego złota zasłaniały szczelnie okna, spowijając komnatę w żółtawym półmroku. Na rzeźbionej w ciemnym drewnie toaletce w delikatnym, szklanym naczyniu wolno spalały się wonne kadzidła, których dym otulał pomieszczenie słodkim, dla niektórych wręcz duszącym zapachem. Powietrze zrobiło się ciężkie od ich aromatu, zmieszanego z wonią leczniczych specyfików. Biała, ozdobiona napisami w staroirwańskim języku świeca powoli topiła się pod wpływem niewielkiego płomyka, niedającego zbyt wiele ciepła. Krople wosku skapywały na porcelanową podstawkę, tworząc na niej niezrozumiałe dla ludzi obrazy. 

Obok tejże toaletki stało wielkie, zdobne łoże. Postać w nim leżąca skryta była za delikatnym, na wpół prześwitującym baldachimem, okryta kilkoma warstwami pierzyny. Rozsypane wśród kaszmirowych poduszek kasztanowe loki matowymi puklami otaczały chorobliwie bladą twarz z głębokimi, fioletowymi cieniami pod oczyma, podkreślonymi przez gęstą kurtynę długich, orzechowych rzęs. Drobna klatka piersiowa unosiła się prawie niezauważalnie w nierównych, świszczących oddechach. 

Królowa Aithne Flossia Sarinasia Ilmaryjska umierała. Był to fakt niepodważalny. Władca ściągał uzdrowicieli, lekarzy, magów z całego kraju, a nawet zaprzyjaźnionych sąsiednich królestw, jednak wszyscy zgodnie rozkładali ręce, nie mogąc nic zaradzić, a jedynie z trudem przedłużając życie kobiety o kilka miesięcy, w nadziei na cud. 

Ten jednak nie nadchodził, a życie młodej jeszcze matki dziesiątki dzieci i małżonki króla Irwanii gasło z każdą minutą, trzymając się w jej ciele tylko dzięki mieszaninie magii, leków, żarliwych modlitw i jej silnej woli. Nikt nie wiedział, co sprawiło, że zawsze będąca w doskonałym zdrowiu, nienadszarpniętym nawet przez trzy bliźniacze ciąże kobieta nagle zapadła na nieznaną nikomu chorobę. Czyżby klątwa? 

Fergal Linch Piran Ilmaryjski, władca Irwanii i książę Denestru, mimo że wiele od niej starszy, kochał swą żonę uczuciem prawdziwym i mimo upływu lat nic się w tym zakresie nie zmieniło. Dlatego też nagła słabość Aithne odbiła się mocno i na nim — zawsze pełen wigoru, potężnej postury mężczyzna wyraźnie zmizerniał, a w jego oczach pojawiło się wcześniej niezauważalne tam zmęczenie. Mimo to nie załamał się i dalej rządził twardą ręką, szykując się do wojny z Elionem, znanym bardziej jako ciemne królestwo, kraj okrutnych, mściwych istot mroku, zwących siebie samych Dziećmi Nocy. Był pewien, że to ich nowy władca jest odpowiedzialny za chorobę jego ukochanej. Nie istniało inne logiczne wyjaśnienie. Skoro nie mógł jej w żaden sposób uleczyć, pragnął chociaż wbić miecz w serce tego łajdaka, który był za to odpowiedzialny. Władca Ciemności znajdował się zaś na czele prawdopodobnych morderców. Bez honoru, uczciwej walki, byle zranić Fergala, odbierając mu to, co kochał. Mężczyzna modlił się jedynie, aby jego dzieci nie ucierpiały w tej okrutnej grze, w którą grał król mroku. Nie tylko dlatego, że wszystkie je kochał, ale i ze względów czysto politycznych. Córki swe dobrze wydał za mąż, a synowie zajmowali wysokie posady nie tylko w Irwanii, ale i sąsiednich królestwach. Poza tym śmierć któregokolwiek z nich oznaczałaby ból nie tylko Fergala, większości z jego potomstwa dobrze układało się w małżeństwach, kilkoro miało już nawet dzieci. Zbyt wiele łez zostałoby przelanych, gdyby którekolwiek z nich zginęło. Władca wątpił jednak, by ktokolwiek z ciemnych miał w sobie, choć odrobinę empatii, szczególnie ich przywódca. Dlatego pozostała mu tylko modlitwa, nawet jeśli nie o cud ozdrowienia małżonki, to życie potomków. 

Drzwi komnaty, w której zdawałoby się, że nie tyle umierała, co spała niespokojnie królowa, uchyliły się cicho. Wślizgnął się przez nie może dwudziestoletni chłopak, najmłodszy syn władców. Po ojcu wysoki i płowowłosy młodzieniec zamknął ostrożnie drzwi i pobiegł wręcz do łoża. 

— Matulu — wyszeptał ze łzami, klękając przy posłaniu i chwytając drobną, nienaturalnie gorącą dłoń matki w swoje ręce. 

Aithne z trudem uniosła powieki, odsłaniając mętne spojrzenie niegdyś niezwykle błękitnych oczu. Uśmiechnęła się słabo, choć było doskonale widoczne, że nawet tak prosta czynność sprawia jej wiele trudu. 

— Arwi — jej głos był tak cichy, że gdyby nie niemal idealna, przerywana tylko odgłosami oddechów cisza w komnacie, nie dałoby się go usłyszeć. Otworzyła usta, jakby chciała powiedzieć coś jeszcze, jednak nie dała rady. Jedyne, co z siebie wydobyła, to ochrypły, suchy kaszel. Z trudem łapała powietrze, starając się go opanować. Wyglądała, jakby nagle przybyło jej kilkadziesiąt lat, choć jednocześnie niezwykle przypominała niewinne dziecko. Z trudem uniosła drżącą dłoń, dotykając nią twarzy syna. 

Lekarze dawali jej jeszcze kilka miesięcy, może pół roku życia. 

Młodzieniec ledwo powstrzymywał łzy, patrząc na ukochaną matkę, którą zawsze niezwykle szanował, szczególnie za jej siłę, i mądrość, co nie było zbyt często spotykane w patriarchalnej Irwanii, na każdym kroku rzucającej władczyni kłody pod nogi. Zbyt dobrze zdawał sobie sprawę, że traci ją z każdą chwilą i nic tego nie zmieni. Nawet jeśli z trudem dopuszczał do siebie tę myśl. 

Pomszczę cię, matulu. Ten ciemny łajdak będzie jeszcze cierpiał, obiecał w myślach. Musiał jak najszybciej spotkać się z przyjacielem, żeby obmyślić plan działań. Nie mógł pozwolić, by krzywda jego matki uszła Władcy Mroku na sucho, a nie miał czasu, by czekać na otwartą wojnę. 

Zabić króla || Dzieci mroku i światła tom IOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz