Zawsze sądziłem, że śmierć oznacza swoistą niezmienność. Oczywiście wiedziałem, że nie jest ona końcem, miałem świadomość istnienia życia, a raczej egzystencji po niej, nieśmiertelności duszy, niemogącej przeminąć w swej niematerialności. Jednak dość naiwnie myślałem, że chwila, w której ciało umiera, staje się swego rodzaju zawieszeniem, momentem, w którym coś mówi „stop", przez co pozostajemy identyczni, jak w chwili zgonu.
Teraz już wiedziałem, że wieczność to rzeczywiście długi okres, a czas dotyka nawet zmarłych, nawet jeśli nie tak dosłownie, co żywych. W końcu zmarło tylko to, co cielesne, cała reszta, uczucia, charakter, umysł – to wchodziło już w zakres duszy. Było niemożliwe, by dziecko, które straciło życie w wieku kilku lat, pozostawało cały czas takie samo, jak w momencie odejścia z tego świata, jeśli miało styczność z innymi umarłymi. Nie, każdy byt wciąż ewoluował po śmierci, a wygląd, który przybierał podczas ukazywania się żywym, musiał być swoistym odbiciem jego wieku mentalnego.
W innym wypadku moja siostra nadal miałaby cztery lata i szczerbaty uśmiech przez brak przedniego zęba. Najwyraźniej jednak uznała mniej lub bardziej świadomie, że jej fizycznej – na tyle, jak dalece to możliwe w przypadku ducha – formie, mającej już około czternastu lat, nie przystoi nie posiadać tej górnej lewej jedynki.
Uśmiechnęła się smutno, najwyraźniej doskonale świadoma tego, co czułem. Na jej twarzy widziałem odbicie własnego żalu, tęsknoty. Moja mała El... To nigdy nie powinno się wydarzyć. Powinienem coś zrobić... cokolwiek. Uratować ją. Ta myśl zawsze czaiła się gdzieś z tyłu głowy. Więcej, lepiej, szybciej... Jej krew była na moich rękach. Nie pojmowałem, jakim cudem stała obok i nie patrzyła na mnie z tą samą nienawiścią, którą czułem przez pierwszy rok, i która gdzieś podstępnie przeniknęła w głąb umysłu, by odezwać się w najgorszym momencie. Nie rozumiałem, czemu jeszcze nie zaczęła krzyczeć, czemu na jej licu nie malowała się złość o to, że zawiodłem. Jej oskarżenie byłoby słuszne.
— Przepraszam. — Słowa tak ciche, że wśród wycia wiatru praktycznie nie do usłyszenia. Nie byłem jednak w stanie mówić głośniej. Nie miałem na to siły.
— To nie była twoja wina.
Jedno proste zdanie wypowiedziane właśnie przez nią. Tak bardzo pragnąłem w nie wierzyć. Z jakiegoś powodu ufałem, że to nie tylko puste pocieszenie. Nie miałaby powodu, by takim mnie uraczyć. Nie po tym wszystkim.
Nie wiedziałem nawet, kiedy zamknąłem oczy. Ledwo zdawałem sobie sprawę z łez, które niepowstrzymanie wymykały się spomiędzy powiek i spływały po skórze, pozostawiając po sobie mokre ślady. Wtem poczułem na twarzy delikatne, miękkie muśnięcie palców. Mimowolnie przycisnąłem policzek do chłodnej dłoni. Bałem się, że jeśli się odsunę, to wszystko okaże się tylko snem, jednocześnie przerażającym i niezwykle pięknym, otwierającym na nowo stare rany, te, które po długim czasie z trudem się zabliźniły.
— Urosłeś — szepnęła niemal niesłyszalnie, tonem tak samo lekkim, jak jej dotyk. Melancholia przebijała się przez radość w jej głosie. Tak bardzo różniło się to od sposobu, w jaki mówiła wtedy, nieco sepleniąc, z wiecznym entuzjazmem i niewinnym, szczerym szczęściem. Ta różnica bolała najbardziej. Przypomnienie nagłego, zbyt szybkiego rozdzielenia i świadomość, że nie będzie nam dane być razem. Nie, dopóki znajdujemy się po przeciwnych stronach cienkiej granicy między życiem a śmiercią, granicy, której ona nie może, a ja nie chcę mimo wszystko przekroczyć. Jeszcze nie teraz. Zbyt wiele trzymało mnie po tej stronie.
Zaśmiałem się odrobinę zbyt histerycznie przez łzy i w końcu uchyliłem powieki. Spojrzałem na nią z tęsknotą i prawdziwym, choć gorzkim rozbawieniem.
CZYTASZ
Zabić króla || Dzieci mroku i światła tom I
FantasíaNiech usiądzie wygodnie na tronie, poczuje smak władzy. Zacznie snuć mroczne plany godne prawdziwego Władcy Zła. Gdy pomyśli, że jest bezkarny, poczuje się bezpieczny, drużyna jasnych herosów wymierzy mu sprawiedliwość, skracając o głowę... A raczej...