—Hej, Velia — odezwał się cicho, bezwiednie kręcąc w palcach trzymanym kwiatem, którego niebieskie płatki błyszczały lekko w blasku porannego słońca.
Czuł nieprzyjemny ścisk w dole brzucha, jak zawsze, gdy był zestresowany. Ścisnął mocniej roślinę, rozglądając się uważnie, chociaż dookoła było całkowicie pusto, tylko setki kamiennych tablic i kopczyków służyły za milczących świadków ich spotkania. Wziął głęboki oddech, przełknął ślinę i odchrząknął, nim w końcu się odezwał, jednak jego głos nadal drżał od emocji.
— Przyniosłem ci jasieniec, twój ulubiony. Widzisz? Nadal pamiętam. — Przykucnął, wpatrując się z melancholią w zniszczoną przez czas i mróz grubą płytę, na której powoli zaczynały blaknąć napisy. Dla innych była tylko kolejnym imieniem, które omijali obojętnie, tylko nieliczni, szukający w tym smutnym miejscu chwili ciszy, przystawali na chwilę, by ponuro popatrzeć na daty i zastanowić się, czemu też śmierć tak szybko zabrała dziewczynę do orszaku bogini. Dla niego jednak znaczyła o wiele więcej niż kilka liter. — Wiem, co chciałabyś powiedzieć. Spodziewałaś się, że to zepsuję, ale nie, że aż tak koncertowo. — Zachichotał ponuro, po czym westchnął ciężko, pochylając głowę.
Chłodny wiatr musnął jego kark i poruszył krótkimi lokami, przynosząc ze sobą zapach przepływającej niedaleko rzeki.
— Pewnie cię to nie pocieszy, ale to nie była moja wina. Zresztą wiesz. Widzisz to wszystko z zaświatów i już ostrzysz na mnie miecz. — Zamilkł na chwilę i popatrzył na błękitne niebo, po którym wolno przepływały białe obłoki, łudząco przypominające miękką, rozchodzącą się na brzegach watę.
To był piękny ranek. Niemal zbyt piękny, by odwiedzać to miejsce. Jednak żadnej chwili nie mógł nazwać odpowiednią, a wiedział, że nie może tego odkładać. Inaczej nigdy by się nie zebrał, żeby przyjść.
— Nie pomyśleliśmy — powiedział w końcu. — Młodzieńcza arogancja, głupie sądzenie, że jesteśmy nieśmiertelni. Że to, dzieje się innym, nas nie dotyczy. Naprawdę nie mogliśmy żyć w większym błędzie. Tylko... dlaczego wszystko poszło aż tak na opak? Miało być zupełnie inaczej. Miałaś odejść z wojska, znaleźć bezpieczną pracę i wychowywać w spokoju swojego syna. Naszego syna, w którego życiu też miałem w pewien sposób uczestniczyć, choć to ty miałaś się nim zaopiekować i stworzyć własną, dwuosobową rodzinę. Mieliśmy się przyjaźnić i dalej wymieniać nieśmieszne żarty wtedy, gdy te byłyby zupełnie nie na miejscu. A przede wszystkim miałaś, cholera, żyć! — Ostatnie zdanie niemal krzyknął. — To już siedem lat. — Pokręcił głową.
To nie miało być tak... Chciał tylko pomóc Velii. W końcu tak długo się przyjaźnili. To nawet nie była spontaniczna decyzja, wszystko dokładnie zaplanowali. A mimo to wiedział, że tak naprawdę, nie ważne, jak by się tłumaczył, to tylko zwykła mieszanina ciekawości, egoizmu i jej marzeń. Nic do siebie nie czuli. Jednak ufali sobie i szanowali się nawzajem, to im wystarczyło. Wciąż pamiętał miękkość jej włosów oraz zapach cynamonu spowijający skórę. Wspomnienia te zawsze powodowały uśmiech na jego twarzy, choć gdzieś w głębi serca blizna po jej odejściu wciąż momentami pulsowała tępym bólem.
— Pewnie to zabrzmi egoistycznie, ale nie żałuję tamtego. Gdybym mógł cofnąć czas, nadal postąpiłbym tak samo — stwierdził w zamyśleniu. Nie wyobrażał sobie powtórzyć tego z żadną inną kobietą. Velia była kimś wyjątkowym. Przyjaciółką, z którą łączył go wspólny cel. Chociaż sam nie chciał być pełnoetatowym ojcem i mieli zupełnie inny plan na połączenie tego wszystkiego, nie zmieniłby tamtej decyzji, nawet gdyby wiedział, chociaż połowę tego, co teraz. Potrafił wziąć odpowiedzialność za swoje decyzje i, chociaż nie spodziewał się tego, pokochał syna całym sercem. — Może i nie jestem najlepszym ojcem — zamilkł na moment i uśmiechnął się ponuro — ani nawet dobrym Synem Nocy, ale postaram się tym razem niczego nie sknocić. A jeżeli mi nie wyjdzie, to spokojnie, w zaświatach będziesz mogła mnie zdzielić czymś ciężkim. Tylko ustaw się w kolejce, bo pewnie nie będziesz jedyna. — Poprawił włosy i potoczył wzrokiem po cmentarzu. — W każdym razie lepiej już pójdę, bo zaraz ktoś przybędzie i uzna mnie za wariata prowadzącego monologi z nagrobkami. Nie martw się, opowiemy małemu o tobie. Nie tylko te złe rzeczy, dobre też, jak prosiłaś. Chociaż nie potrafię chyba powiedzieć o tobie czegokolwiek, co nie będzie pochlebne, więc w najmniejszym stopniu nie musisz się obawiać — stwierdził cicho, po czym położył chaber na wzniesieniu.
Delikatny, samotny kwiat sprawiał przygnębiające wrażenie, leżąc tak wśród ziemi i pierwszych traw, oparty o szary, chropowaty kamień.
CZYTASZ
Zabić króla || Dzieci mroku i światła tom I
FantasiNiech usiądzie wygodnie na tronie, poczuje smak władzy. Zacznie snuć mroczne plany godne prawdziwego Władcy Zła. Gdy pomyśli, że jest bezkarny, poczuje się bezpieczny, drużyna jasnych herosów wymierzy mu sprawiedliwość, skracając o głowę... A raczej...