Rozdział 30. Problemy większe i mniejsze

525 51 24
                                    

― Jasna cholera ― skwitowałem krótko słowa babki. Nerwowo przeczesałem palcami włosy, teraz znowu całkowicie białe, po to, by nie wyróżniać się wśród mieszkańców zamku. Co prawda, szczerze wątpiliśmy, by goniec przybyły z tak zaufanego źródła mógł nas umyślnie zdradzić, jednak lepiej nie kusić losu. Nikt nie musiał wiedzieć o mojej obecności w twierdzy; wręcz przeciwnie. W końcu istniała możliwość wyciągnięcia z niego informacji siłą, a nawet jeśli nie, to nauczyłem się już, że praktycznie każdego da się przekupić. Trzeba tylko odpowiednio to rozegrać i wiedzieć, gdzie uderzyć, by przyniosło to pożądany efekt.

Zresztą z tego samego powodu jasna część naszej grupy starała się nie kręcić po zamku, a już na pewno unikać skrzydła, w którym wypoczywał przybysz. Na szczęście tego ranka, około ósmej, miał już wyruszyć w drogę powrotną. Miałem nadzieję, że dzięki temu bez większych opóźnień będziemy mogli wyjechać jakąś godzinę później, by nie tracić czasu.

Wiadomość, którą przywiózł posłaniec, ani trochę mi się nie spodobała. Zresztą z tego, co zauważyłem, babcia całkowicie podzielała moje odczucia. Przynajmniej na to wskazywała jej dość skwaszona mina i sposób, w jaki zbielałymi palcami ściskała kielich wypełniony winem.

Och, nie, żeby było mi w jakikolwiek sposób smutno z powodu śmierci Sermila. Zaryzykowałbym nawet stwierdzenie, że wręcz przeciwnie i tylko czysta przyzwoitość oraz pamięć, że to jednak ojciec mojego dobrego przyjaciela, powstrzymywały mnie przed otworzeniem wina oraz wzniesieniem toastu z tej okazji.

Tak, byłem całkiem usatysfakcjonowany takim obrotem spraw. Nie dość, że Idiahia sama zlikwidowała jednego ze swoich głównych sojuszników, to jeszcze wyręczyła mnie w tym obowiązku. Ze strategicznego punktu widzenia, zrobiła też sobie jeszcze większych wrogów w rodzinie lorda, szczególnie jego dzieciach, z czego za niecały rok Mil mógłby już spokojnie objąć stanowisko ojca. Do tego czasu, zgodnie z prawem, regencję obejmował jego najbliższy krewny, w tym przypadku, z tego, co wiedziałem, urząd ten należał się baronowej Lorele. Kobieta, co prawda, wraz z mężem miała zwierzchnictwo nad dość daleką, nadmorską prowincją, jednak mogli uczynić syna swoim namiestnikiem w odległym lennie i z jego pomocą bez większych problemów piastować oba stanowiska. Oczywiście moja jakże cudowna matka mogłaby wyznaczyć kogoś innego na ich miejsce, by zajął się należącym do młodszego Sermila obszarem do jego dorośnięcia, jednak szczerze wątpiłem, by nawet ona śmiała to zrobić. Wbrew wszelkim przekonaniom nie była władczynią absolutną, jej pozycja nadal należała do niepewnych, a ściąganie na siebie gniewu co potężniejszych osób w królestwie, to niezbyt dobry pomysł. Powiedziałbym, że wręcz beznadziejny, na tyle, by nawet ona się na to jeszcze nie odważyła.

W głębi serca cieszyłem się też, że obowiązek wydania wyroku nie spadł na mnie. Jasne było, że niezależnie od moich prywatnych sympatii nie mógłbym zapomnieć o jego udziale w spisku. Jednak miałem świadomość, że mimo czystej nienawiści do tego Syna Nocy wahałbym się tylko ze względu na Mila, który nie zasługiwał na stratę ojca, nawet takiego. Niby mógłbym darować życie lordowi, jednak wiedziałem, że niesprawiedliwe byłoby ukaranie go wygnaniem, na które skazałbym też innych, mających o wiele mniejszą rolę w zdradzie. Wtedy musiałbym zmniejszyć wyroki wszystkich, a to zapewne odebrane zostałoby jako słabość. Mało tego, szczerze wątpiłem, by Sermil kiedykolwiek się zrehabilitował i taka decyzja nie byłaby dla niego szansą na poprawę, a jedynie możliwością dalszego szkodzenia nie tylko mi, ale i sąsiednim państwom. Nie, nie widziałem możliwości innej, niż egzekucja, nawet jeśli coś kuło mnie w sercu na samą myśl o tym.

Poza tym może i Mil zrozumiałby, czemu podjąłem taką decyzję, a nawet oficjalnie ją popierał, jednak miałem pewność, że nasza przyjaźń skończyłaby się raz na zawsze. To był jego ojciec, a ja podpisałbym na niego wyrok śmierci. Słusznie czy nie, nie wyobrażałem sobie dalszego zadawania się z kimś, kto doprowadził do zgonu mojego krewnego, nawet jeśli zrobił to, ponieważ musiał i byłaby to sprawiedliwa kara. Prawdopodobnie nie potrafiłbym łatwo rozmawiać z kimś, kto w ten sposób pozbawiłby życia moją matkę, nawet jeżeli jej nienawidziłem i sam planowałem pozbyć się jej raz na zawsze. Po prostu... mama mojego Sermila zmarła dawno temu i wychowywał się tak naprawdę tylko z jednym rodzicem. Może i uważał, że go nie cierpi i bez przerwy się kłócili przez liczne różnice zdań, ale istniała między nimi jakaś więź i domyślałem się, że Mil gdzieś w głębi serca wciąż kochał ojca. Na Olfartich, ja sam wciąż bałem się, iż jeśli moja matula zacznie okazywać skruchę i sączyć mi do głowy te wszystkie miłe słowa, których byłem spragniony jako dziecko, wybaczyłbym jej wszystko, mimo że rozum cały czas podpowiadałby mi, że to pułapka. Miałem tylko nadzieję, że jeżeli z powodu uczuć zawaham się przed zrobieniem tego, co trzeba, ktoś walnie mnie w twarz na ocucenie i wybije z głowy wszelkie głupie pomysły.

Zabić króla || Dzieci mroku i światła tom IOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz