Rozdział 11. Miłosne czary

1K 124 96
                                    

— To dlatego potrzebujesz tych jasnych. — Sermil skinął głową, wysłuchawszy mojej cichej opowieści. — Muszę przyznać, ciekawy sobie sposób na ucieczkę znalazłeś, przyjacielu — stwierdził z lekkim uśmiechem, po raz kolejny ukradkiem sprawdzając, czy nikt z jego nielicznej straży nas nie podsłuchał. Jechali dość daleko za nami, najwyraźniej chcąc dać „zakochanej parze" nieco prywatności. To zaś było dla nas wyjątkowo korzystne, choć i tak nie zrezygnowaliśmy z zaklęcia wyciszającego, w razie, gdyby jednak ktoś próbował dowiedzieć się, o czym rozmawiamy.

— Jedyny w swoim rodzaju, Mil. — Mrugnąłem zawadiacko, ledwo powstrzymując śmiech, który na pewno nie brzmiałby, jak u kobiety. Może i nikt nas nie słyszał, ale i tak wolałem powstrzymywać się przed czymkolwiek, co mogło mnie zdradzić. — Ale tego nie przewidywałem — dodałem z lekkim skrzywieniem, unosząc odrobinkę materiał na rękawie, tak, by tylko on to dostrzegł.

— Naprawdę? Nie przewidziałeś udawania pięknej jasnej szlachcianki, obiektu męskich westchnień, najbardziej kobiecego mężczyzny, jaki tylko stąpał po ziemi? — Sermil zachichotał złośliwie na swoje słowa, a ja pokręciłem głową z politowaniem.

— A co, zakochałeś się? — odparowałem bez zastanowienia i uśmiechnąłem się zwycięsko na widok jego zmieszanej i wyraźnie zaskoczonej miny.

— Fir, idioto! — warknął, po czym walnął mnie ukradkiem w ramię, co poskutkowało atakiem śmiechu. Pochyliłem się w siodle, aby przypadkiem nie spaść i starałem się uspokoić, choć cały drżałem od ledwo tłumionej wesołości.

— No ale powiedz — zatrzepotałem rzęsami i odrzuciłem do tyłu loki zamaszystym ruchem — nie podobam ci się, mój drogi? — zapytałem najbardziej uroczym i kobiecym tonem, jaki potrafiłem tylko z siebie wydobyć, nie brzmiąc przy tym, jak mordowana żaba.

— Przefarbuj się na biało i przestań być draniem, to pogadamy — odparł dumnie Mil, posyłając mi ostentacyjnie niechętne spojrzenie, jakby zobaczył rzeczoną żabę na swojej poduszce.

— Ranisz moje ego, łajzo. — Położyłem dłoń na sercu, robiąc smutną minę i pociągając nosem, jakbym ledwo powstrzymywał się od płaczu. — Dobra, ale spokój, bo twój ojciec się połapie — zarządziłem, byliśmy już bowiem zaledwie kilkaset metrów od budowli.

Ledwo powstrzymałem się przed pogardliwym prychnięciem. Ta paskudna skaza na ciemnej architekturze, nazbyt dumnie zwana zamkiem, z każdym momentem rosła w oczach. Dałem już radę dostrzec kręcących się na potężnych murach żołnierzy. Niemal czarne, masywne wieże pięły się nieporadnie w stronę nieba, a sama kanciasta bryła budowli sprawiała jeszcze bardziej nieprzyjemne wrażenie. Budynek pozbawiony najmniejszej delikatności kreski, jakiejkolwiek finezji. Zero wyobraźni ani tym bardziej wyczucia. Tylko praktyka, skupiająca się na funkcjach obronnych. Paskudztwo, jakby nie można było połączyć przyjemnego z pożytecznym i stworzyć czegoś ładniejszego.

Sam starszy Sermil powitał nas, ledwo weszliśmy na dziedziniec.

— Kogo ty przyprowadziłeś? — parsknął z niechęcią w stronę syna. — Nawet ktoś taki jak ty powinien wiedzieć, że więźniowie mają iść pieszo! — Spuściłem szybko oczy i ześlizgnąłem się na ziemię. Przybliżyłem się do przyjaciela, który właśnie zeskoczył z konia. Jego mięśnie były napięte, a ruchy mechaniczne, gdy objął mnie w pasie i przyciągnął do siebie, by lord nie mógł dostrzec szczegółów mojej ukrytej pod warstwą pudru twarzy.

— Ojcze, pozwól, że przedstawię ci moją n.. narzeczoną, Firiach — wydobył z siebie Mil, zacinając się prawie niezauważalnie. Na jego twarz wstąpił lekki rumieniec, a z ust wydobył się cichy nerwowy chichot, który sprawiał, że wyglądał na niepewnego reakcji starszego.

Zabić króla || Dzieci mroku i światła tom IOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz