Rozdział 20. Poza puszczą

591 70 53
                                    

— Bogini, w końcu! — westchnęła z ulgą Taria, gdy drzewa zaczęły się wyraźnie przerzedzać, zwiastując skraj puszczy. W pobliżu świątyni raczej łagodny teren z każdą milą robił się coraz bardziej pofałdowany. Wyżyny, choć na początku dość łagodne porośnięte leśną roślinnością nie zwracały uwagi, robiły się coraz wyraźniejsze, zwiastując tym samym, że drużyna powoli, aczkolwiek nieuchronnie zbliżała się do terenów górskich.

Najada nie mogła się doczekać, aż w końcu wyjadą z ponurej kniei, w której, mimo rozkwitającej wiosny, panował ciągły półmrok i niemal nienaturalny chłód. Choć dziewczyna była przyzwyczajona do niższych temperatur zazwyczaj panujących w jej ojczyźnianych wodach, czuła, jak przenikające przez ubrania zimno muska jej skórę, przyprawiając o dreszcze. Spostrzegła, że nawet wychowany w niezbyt ciepłym eliońskim klimacie Firmil w okolicach wieczoru owinął się mocniej peleryną, by uchronić się przed nieprzyjemnym ziąbem.

— Nareszcie! — zawtórował jej Arwar. — Nie sądziłem, że będę miał tak dosyć jakiegokolwiek lasu! — stwierdził, wyraźnie ucieszony tym, że lada moment mieli opuścić puszczę i zacząć następny etap podróży, prowadzący ku jego ojczyźnie. I choć zwiastował on kolejne niebezpieczeństwa, sama myśl o poczuciu na twarzy przyjemnego grzania irwańskiego słońca najwyraźniej podniosła go na duchu. Poza tym nikomu nie umknęły słowa bogini. Odzyskał nadzieję, że jego matka przeżyje, i zdawał się jej kurczowo trzymać.

Taria nie mogła powstrzymać delikatnego uśmiechu, który wkradł jej się na twarz, gdy zobaczyła szczere zadowolenie rycerza. Szybko odwróciła od niego wzrok i skupiła się na drodze.

— A potem, którędy? — odezwała się w pewnym momencie Darelia. Owinęła się płaszczem i znalezionym gdzieś na dnie torby szalem po sam czubek spiczastych uszu, przez co jedynymi elementami widocznym spod grubego materiału były różowe oczy i kawałek zmarszczonych w zamyśleniu brwi.

— Potem zatrzymamy się i ustalimy, czy jakimś cudem zboczyliśmy z trasy. Jeśli nie, to skierujemy się lekko na północny wschód, a jeżeli okaże się, że jednak zmyliliśmy kierunek, to sprawdzi się, którędy jechać — odparł Firmil, skierowawszy jednak pytający wzrok na Arwara, najpewniej w oczekiwaniu, czy ten zaakceptuje jego plan.

— Ty tu mieszkasz, więc prowadzisz — stwierdził jedynie rycerz, po czym ścisnął nieco mocniej boki konia, by ten przyspieszył.

W końcu, po jakiejś minucie dostrzegli przed sobą zamiast drzew rozległe, pokryte łąkami wzniesienia, a w oddali, jakiś dzień drogi konno, łańcuch gór, których jasne, strzeliste szczyty zdawały się sięgać nieba i rozrywać przepływające nisko nad nimi obłoki. Słońce, częściowo skryte za chmurami, wisiało wysoko na nieboskłonie, powoli, aczkolwiek nieubłaganie zbliżając się w stronę drzew.

Najada przymknęła oczy i pełną piersią wciągnęła rześkie, górskie powietrze. Podświadomie czuła w pobliżu obecność wody, której szum muskał delikatnie uszy, utrzymując się na granicy słuchu, tworząc tło dla stukotu kopyt i ptasich treli. Poprawiła zakrywającą włosy chustę, która rozluźniła się, niemal spadając. Nie chciała, by wiatr porwał materiał, nie miała zbyt wielu innych i nie spieszyło jej się prosić o pożyczenie chustki Darelię, szczególnie że jej przyjaciółka prawdopodobnie takowej nawet nie miała. Sama Taria też nie przepadała za noszeniem tej części ubioru i unikała tego poza Irwanią, gdzie był to jej obowiązek, jednak tkanina doskonale chroniła przed wiatrem i chłodem, nadal odczuwalnym, choć mniejszym niż w puszczy.

W pewnej chwili Firmil, do tej pory trzymający się nieco za Arwarem, podjechał do niego i powiedział mu coś cicho. Książę zwolnił odrobinę i pokiwał głową, wyraźnie się nad czymś zastanawiając, po czym również coś wyszeptał i zwolnił konia.

Zabić króla || Dzieci mroku i światła tom IOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz