Rozdział 14. Chrzest bojowy

1.1K 107 157
                                    

— Tak, mogę jechać — westchnąłem z nieskrywanym zmęczeniem, jednocześnie wiążąc włosy, żeby chociaż przez moment nie wpadały mi do oczu. — Dziękuję, że pytasz, ale pierwsze dziesięć razy wystarczyło. To nie jest tak, że po twoim czterdziestym pytaniu o mój stan nagle odkryję, że jestem zbyt słaby na podróż. Prędzej się zirytuję i dalszą drogę przebędziesz w postaci sopla lodu — ogłosiłem dosadnie, mając nadzieję, że moje słowa w końcu dotrą do świadomości Arwara.

Mir i Darelia chichotali cicho, a Taria roześmiała się, posyłając mi przy tym współczujące spojrzenie. Jedynie Ronul starał się zachować powagę, jednak niezbyt mu to wychodziło, usta bowiem drżały mu zdradliwie, będąc tym samym oczywistą oznaką wesołości. Kruk na parapecie wydawał z siebie wyraźnie rozbawione krakanie, najwyraźniej także przednio się bawiąc przy oglądaniu całej tej sceny.

Ja za to, dzięki niezwykłej pomocy pewnego irwańskiego księcia, mogłem po raz kolejny przekonać się, jak dalece sięga moja cierpliwość.

Wstałem, nim jeszcze wzeszło słońce, ku wyraźnemu niezadowoleniu Arwara i Darelii, którzy stwierdzili, że „powinienem  pozwolić swojemu organizmowi się bardziej zregenerować" i „jak mam zamiar łazić o tak nieludzkiej porze, to przynajmniej cicho". Oczywiście te pierwsze słowa należały do dowódcy, drugim zdaniem zaś uraczyła mnie elfka, która zaraz potem wróciła do snu.

Dlatego zignorowałem oboje i poszedłem sprawdzić, jak miewała się moja pacjentka, w końcu wyrwanie jej z objęć śmierci nie kończyło sprawy. Musiałem jeszcze dowiedzieć się, jak dokładnie wygląda jej stan, a do tego pozostawić odpowiednie mikstury, by móc ją całkowicie wyleczyć. Przy okazji przydałoby się też przyjrzeć innym, odniosłem wrażenie, że dzieci były zdecydowanie zbyt drobne na swój wiek, a takie sprawy mogłem załatwić bez użycia magii. Nawet jeśli sedno problemu leżało w głodzie i ciężkiej pracy, dzięki kilku specyfikom istniała większa szansa, że nie rozchorują się i wszystkie bez problemów dożyją dorosłości.

Na ten moment więcej zrobić nie mogłem, wymagałoby to zmian w całym państwie, a takiej mocy jako nieoficjalny banita nie posiadałem.

Gdy w końcu udało mi się zrobić wszystko, co sobie zaplanowałem, słońce nie tylko wyłoniło się zza horyzontu, ale też zawisło dość wysoko na nieboskłonie, informując tym samym, że jest około dziewiątej. Zmęczyłem się nieco, jednak czułem wyraźne zadowolenie.

Stan kobiety może i nie poprawił się zbytnio, ale był stabilny, więc lekarstwa i czas powinny już zrobić za mnie resztę pracy, przygotowanie zaś kilku eliksirów dla młodzieży, a także w pewnym stopniu dorosłych, nie należało do trudnych zadań, choć wymagało użycia wielu specyfików.

Przynajmniej mogłem sobie dzięki temu przypomnieć szczegóły mojej niezbyt długiej i radosnej nauki uzdrowicielstwa. A podobno byłem w tym zupełnym beztalenciem... Ciekawe, co powie profesor, gdy dowie się, że „dziecko specjalnej troski" jednak potrafi zrobić coś bliższego magii niż krzywe zszycie rany. Zdecydowanie miałem zamiar poinformować go o moich postępach, których brak był aż zbyt wyraźny podczas studiów.

Wyraźnie podniesiony na duchu wyobrażeniem miny nielubianego nauczyciela ruszyłem w stronę chaty, w której się zatrzymaliśmy.  Ze środka dochodził przyjemny zapach jedzenia, dlatego energicznie otworzyłem drzwi, mając nadzieję, że szarańcza w postaci mego jasnego kuzyna nie wyjadła jeszcze całego śniadania.

Jak się okazało, zdążyłem akurat na rozdawanie porcji, przez co jedynie bez szczegółów wyjaśniłem, gdzie przebywałem poprzednie kilka godzin, a potem zająłem się swoim jedzeniem, udowadniając niemo drużynie, że jestem w stanie utrzymać sztućce bez większych problemów i ich pomoc zdecydowanie nie będzie potrzebna.

Zabić króla || Dzieci mroku i światła tom IOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz