Rozdział 9. Stal skąpana we krwi

1K 122 118
                                    

Wjechaliśmy do miasta późnym popołudniem, gdy słońce chyliło się już ku zachodowi.

— Czyli po prostu urodziłeś się taki? — zapytała Taria, a ja westchnąłem cicho. Właśnie skończyłem wyjaśniać jasnym, jakim cudem, będąc Dzieckiem Nocy, nie przypominam jednego z nich. No, może nie tyle wyjaśniać, bo sam nie znałem przyczyn, ile ogłosić, że tak, jestem ciemny, nie, nie farbuję się i nie używam żadnych zaklęć, by zmienić wygląd.

— Tak — potwierdziłem krótko, odbierając od Arwara swoje wodze. W końcu, gdyby dalej je trzymał, wartownicy przy bramie miasta mogliby uznać to za podejrzane. Poza tym i tak nie zamierzałem nigdzie uciekać, co prawdopodobnie reszta też zdążyła już zrozumieć.

Jako że zbliżał się już wieczór, mieliśmy wynająć pokoje w gospodzie i zakupy zrobić dopiero następnego ranka. Co prawda, na rynku nadal stało wiele straganów, przy których kręcili się Eliończycy, jednak byliśmy niemal pewni, że co lepsze towary zostały już wykupione. Nie opłacało się zaś kupować czegoś gorszej jakości, szczególnie jedzenia, by te nie zniszczyło się szybko podczas podróży. Dlatego przystanęliśmy przy jednym z budynków i zeskoczyliśmy z koni, by rozejść się w poszukiwaniu jakiejś dobrej, a jednocześnie niezbyt drogiej karczmy.

— Dobrze, za jakieś pół godziny spotkamy się pod fontanną na rynku — zarządził Arwar, wskazując prostą, kamienną rzeźbę w kształcie siedzącego na cokole orła, z którego dzioba tryskała wąska strużka wody. Niegdyś biała, teraz przybrała szarawy odcień, gdzieniegdzie też dało się zauważyć zniszczenia w kamieniu, zostawione przez czas. Idealne miejsce na zebranie, dość łatwe do odnalezienia i zapamiętania.

Wszyscy zgodnie rozeszliśmy się po mieście, jednocześnie starając się jednak nie oddalić się od siebie bardziej, niż kilka uliczek. Z jednej strony, samotne chodzenie po ulicach pełnych ciemnych mogło być niebezpieczne, jednak pojedynczy jasny wzbudzał mniej podejrzeń niż cała grupa. Teoretycznie mogliśmy po prostu zapytać o to, gdzie jest najbliższa gospoda, jednak woleliśmy przy okazji rozejrzeć się po miejscowości.

Ruszyłem jedną z głównych ulic, z nadzieją, że jeśli cokolwiek znajdę, będzie niedaleko. Przynajmniej tak było w większości miast. Co prawda, tańsze pokoje można było znaleźć dalej od centrum, ale może i w pobliżu stała jakaś niedroga gospoda?

Zacisnąłem mimowolnie dłoń na rękojeści miecza, biorąc głęboki oddech. O ile w towarzystwie jasnych paradoksalnie czułem się bezpiecznie, gdy rozeszliśmy się po uliczkach, zacząłem odczuwać niepokój. Znowu dotarło do mnie, że najpewniej byłem w ciągłym niebezpieczeństwie, które pochodziło od moich własnych rodaków. Nawet jeżeli prawdopodobieństwo, że już jestem poszukiwany, nie należało do wielkich, z każdym krokiem zacząłem odczuwać coraz większy niepokój.

Rozejrzałem się dookoła. Wszędzie dało się dostrzec białowłose i ciemnookie twarze Dzieci Nocy, czasem nawet w tłumie mignęła czupryna w innej barwie, należąca do jakiegoś przejezdnego, rzadziej stałego mieszkańca miasta. Lawirowałem w tłumie, próbując na nikogo nie wpaść. Skręciłem w jedną z ulic, nieco węższą, ale też zdecydowanie mniej zatłoczoną. Powoli zacząłem się uspokajać. Powtarzałem sobie w myślach, że przecież nic mi nie groziło, prawdopodobnie nikt nawet nie wiedział, kim jestem, a tym bardziej o tym, że królowa prawdopodobnie zapłaciłaby połową państwa za moją głowę... potem zabijając również tego, kto by ją dostarczył.

W końcu dostrzegłem szyld, który z pewnością należał do jakiejś gospody. Pod nią zaś stało kilka osób, na oko stałych bywalców przybytku, którzy wyszli się przewietrzyć. Wzruszyłem ramionami i podszedłem do nich, by dowiedzieć się, czy warto w ogóle wspominać o tym miejscu pozostałym. Zakładałem, że byli mi w stanie powiedzieć więcej o prawdziwym stanie gospody, niż pracownicy, a tym bardziej właściciel.

Zabić króla || Dzieci mroku i światła tom IOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz