Trzask. Nie wiadomo, czy drewna, czy płonących na nim szczątków, które powoli, aczkolwiek nieubłaganie trawił ogień. Złocisto-pomarańczowe płomienie tańczyły wśród zebranego wcześniej drewna oraz ciał, jakby w takt wolnej, melancholijnej melodii tworzonej przez delikatny wiatr i uspokajający skołatane nerwy szum drzew.
Ponure spojrzenia skierowane na ten prowizoryczny stos pogrzebowy, ostatni hołd dla przeciwników, ten, na który nie zasłużyli, nie będąc niczym więcej, niż kierowanymi morderczym instynktem zwierzętami.
Butelka wina, podawana z jednych, wciąż nieco drżących rąk do drugich, wędrująca między pragnącymi otumanienia ustami, z wyjątkiem tych krasnoludzkich, które większą nadzieję pokładały w zdobytej od maga mieszaninie ziół, niźli kwaśnym trunku z lekką nutą goryczy i ostrości. Poranione ręce i nogi obwiązane bandażami oraz fragmentami materiału, na poszarpanych ubraniach i jakby wymizerniałych, nieuchwytnie postarzałych twarzach ślady kurzu, ziemi, a przede wszystkim posoki.
— Co teraz? — ciszę przerwał ledwo słyszalny głos Ronula, w którym nadal dało się usłyszeć coś na kształt roztrzęsienia. Siedział dość daleko od ogniska, w pobliżu koni i ze zmęczeniem spoglądał na towarzyszy znad wypełnionego uspokajającym naparem kubka.
— Jak to, co? — odparła Darelia, siląc się na spokój, choć też nie wyglądała najlepiej. Sama walczyła, tak samo jak i Arwar, ale nie z tyloma przeciwnikami i nigdy stawką nie było życie. No i do tej pory nie miała towarzyszy, których trzeba było chronić. Teraz nosiła na barkach nie tylko swoje przeżycie, ale też innych, szczególnie będącej jeszcze praktycznie dzieckiem Tarii. Wiedziała, że dziewczyna, tak samo jak ich wiecznie nadwyrężający siły ciemny, już wcześniej pozbawili kogoś życia, jednak to i tak było coś innego. — Musimy ruszyć dalej.
— Co? — wydusił Mir, patrząc na nią, jakby już zupełnie zwariowała. — A jeśli znowu nas coś zaatakuje?!
— Jeśli cokolwiek ma taki zamiar, zrobi to i tutaj. W drodze będziemy bezpieczniejsi — zamiast elfki odezwał się Arwar. Książę Irwanii wpatrywał się w ogień, na jego obliczu malowała się głęboka zaduma. Ta walka to coś zupełnie innego niż to, czego uczył się w szkole rycerskiej, co wmawiano mu przez lata. Nie było bohaterstwa, chwalebnej wygranej, pełnych gracji, skomplikowanych ruchów. Zamiast tego pojawiły się prawdziwe rany, strach i pustka, żadnego szczęścia, dumy. Brak zawiłych sekwencji, jedynie proste cięcia i obrony, zwykłe rżnięcie, byle przeżyć. Rzeczywistość okazała się zupełnie inna niż dawne mrzonki o podniosłych bitwach ze złem. Zresztą nawet to całe zło, które zawsze im przedstawiano w czasie nauki, okazało się czymś zupełnie innym, niż miało być. Nie godny walki, potężny ciemny przeciwnik, a potwory kierowane jedynie instynktem.
— Poza tym niedługo nadejdzie świt, już zaczyna szarzeć — wyszeptał Firmil, do tej pory skupiający całą uwagę na schowaniu wszystkich lekarstw z powrotem do torby.
Reszta pokiwała głowami, a na ich twarzach, prócz emocji spowodowanych walką, dało się dostrzec chęć jak najszybszego dotarcia do świątyni i skończenia tej całej bezsensownej misji. Prawdopodobnie wyruszyliby od razu, ale niektóre rany nadal się nie zasklepiły, a ból i zmęczenie sprawiały, że z trudem nawet się poruszali, nie mówiąc już o podróży. Nikt jednak nie zdołał zasnąć mimo wyjątkowego znużenia. Jedynie Taria prawie drzemała na ramieniu Arwara, owinięta firmilowym kocem. Prawie, bo choć oczy miała zamknięte, reszta zmysłów pozostała czujna na najmniejszy szelest.
Wszyscy zamilkli, wpatrując się w powoli przygasające płomienie. Ronul obok koni, Mir na niedużej kłodzie przy ogniu, Arwar z butelką w jednej ręce, drugą obejmujący najadę. Firmil na ziemi obok Darelii, prawie stykali się ramionami. Tak inni od siebie, a zarazem podobni. Różne charaktery, motywacje, zachowania, a jednak wszyscy byli tu razem, by już w tej chwili tworzyć nową, własną historię, nawet jeśli jeszcze nie do końca świadomie. Każdy będzie opowiadał ją inaczej, a jednak główne wydarzenia pozostaną takie same, mimo odmiennych punktów widzenia.
CZYTASZ
Zabić króla || Dzieci mroku i światła tom I
FantasíaNiech usiądzie wygodnie na tronie, poczuje smak władzy. Zacznie snuć mroczne plany godne prawdziwego Władcy Zła. Gdy pomyśli, że jest bezkarny, poczuje się bezpieczny, drużyna jasnych herosów wymierzy mu sprawiedliwość, skracając o głowę... A raczej...