Rozdział 24. Zimowa twierdza

595 76 26
                                    

— Pamiętajcie tylko, że jedziemy na zamek — odezwałem się wyraźnie, gdy dostrzegłem na jednym z niedalekich już niższych szczytów jasne mury i strzeliste wieże budowli. — Macie się zachowywać tak, jak nakazuje etykieta, bo babka was inaczej osobiście zrzuci z muru, a ja za to odpowiedzialności nie wezmę — ostrzegłem tylko w połowie żartobliwie, odwróciwszy się na chwilę w stronę jasnych. Wydawali się sceptycznie nastawieni do mojego ostrzeżenia, ale nic to, jeszcze się przekonają, że wcale ich nie straszyłem. No, może odrobinę, bo babcia nikogo jeszcze spomiędzy blanek nie zrzuciła, przynajmniej za mojego życia, ale i tak lepiej było jej nie denerwować, tym bardziej że miał też przybyć Mertaniel, który, bądź co bądź, powinien być martwy. Poza tym akurat ci jaśni przejawiali niepokojący talent do przyciągania, niczym magnes, najgorszych możliwych kłopotów, więc nie zdziwiłbym się specjalnie, gdyby babce w końcu puściły przy nich nerwy i doszło do jakiegoś... wypadku, nawet jeśli nie znałem drugiej tak opanowanej osoby, jak ona.

— Ale każdego? — zapytał Arwar dość krytycznym tonem, jakby mimo najszczerszych chęci niezbyt potrafił uwierzyć w moje słowa. Zanim zdążyłem odpowiedzieć, zrobiła to Darelia, jadąca zaraz za owiniętym w kilka warstw grubego materiału rycerzem. Dobrze, że to był już prawie środek wiosny, a nie zima, inaczej niechybnie by zamarzł. Przez to, w jaki sposób on i Mir opatulili się ubraniami, zaczynałem podejrzewać, że Irwania wcale nie sąsiadowała z nami, a leżała na środku jakiejś pustyni.

— Nie, ciebie zrzuci z najwyższej wieży — sarknęła elfka głosem stłumionym trochę przez sięgający aż do nosa kołnierz kożucha. Jedyne, co dało się dostrzec spomiędzy warstw futer, to oczy w odcieniu magenty, chociaż nie miałem pewności, czy dobrze określiłem tę barwę, ponieważ nie orientowałem się zbyt dobrze w nazwach kolorów. Nie zmieniało to faktu, że, musiałem przyznać, były piękne, w pewien sposób wyjątkowe. Przynajmniej nie kojarzyłem nikogo innego, kto miałby tak intensywnie różowe tęczówki, nawet wśród napotkanych mieszkańców sąsiednich państw.

— To prawdopodobne — przyznałem ku zdziwieniu pozostałych, do których chyba w końcu zaczynało docierać, że wcale nie straszyłem ich dla własnej rozrywki. — W każdym razie prosiłbym, żebyście w miarę możliwości szybko przypomnieli sobie, jak należy zachowywać się na dworach i przestrzegali wszystkich zasad etykiety, przynajmniej w oficjalnych sytuacjach — powiedziałem powoli i wyraźnie, ze szczerą nadzieją, że wezmą sobie moje słowa do serca. Odwróciłem się i ponownie pozwoliłem Idlil trochę przyspieszyć, jako że właśnie zjeżdżaliśmy w dół stoku. Musieliśmy wspiąć się na kolejny i przebyć przełęcz, by dotrzeć do celu. Uniosłem głowę, a na moją twarz wkradł się lekki uśmiech, gdy dostrzegłem szybującą wśród chmur Morgatię. Tak naprawdę, jak i reszta ptaków wykorzystywanych w polowaniach, należała do byłej królowej, ale zazwyczaj jednak to mi towarzyszyła. Możliwe, że to przez fakt, że jeszcze jako małe dziecko, gdy ledwo się wykluła, ogłosiłem, wtedy jeszcze nie do końca świadomie, że chcę „właśnie tego ptaszka". Przy okazji kilka razy biedny białozór prawie zginął, bo chciałem poprzytulać mięciutkie pisklę... Na szczęście udało jej się przetrwać ten trudny okres dzieciństwa każdego z nas i rzeczywiście dość często brałem ją na łowy, gdy przyjeżdżałem w góry. Zastanawiałem się, czy nie zabrać jej nawet do Elmedenii, ale w szkole nie miałem czasu na opiekę nad żadną istotą poza samym sobą. Dodatkowo pewna królowa matka miała okropną alergię na sokoły, a ja nie chciałem wtedy przysparzać jej problemów w naiwnej nadziei, że może, jeśli będę wystarczająco dobry, w końcu uda mi się zdobyć, chociaż odrobinę, jej miłości. Tylko dlatego Morgatia została w górach, a ja dopiero na jej widok zdałem sobie sprawę, że naprawdę za ptaszyną tęskniłem. Za wspólnymi łowami trwającymi czasem po kilka dni, momentami, gdy po prostu spędzała ze mną czas, nawet za tymi wszystkimi kaczkami i gołębiami, które z premedytacją na upuszczała mi prosto na głowę, dumna z tego, że udało jej się upolować nową zdobycz. Jej pojawienie się świadczyło o tym, że babka prawdopodobnie już wiedziała o naszym przybyciu. Ciekawe, czy to Mertaniel zdążył przybyć i jej wygadać, czy dowiedziała się tego z innych źródeł. Oczywiście, białozór mógł po prostu akurat tam polować, ale szczerze w to wątpiłem. Nie wierzyłem w aż takie przypadki.

Zabić króla || Dzieci mroku i światła tom IOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz