Rozdział 18. Kochani krewni

1K 99 181
                                    

— Do zobaczenia, moi herosi! Niech światłość będzie z wami wszystkimi i chroni przed złem z rąk tego, który czyha za granicami świata! — ogłosiła bogini donośnym, pełnym powagi głosem, unosząc dłoń. Nim ktokolwiek zdążył odpowiedzieć, jej sylwetka rozmyła się we wpadającym do wnętrza starej świątyni świetle.

— No i tyle na temat pomocy i porad od pradawnych istot — skwitowała Darelia, splatając ręce na piersiach. — To co, idziemy? — zapytała, po czym, nie czekając na resztę, ruszyła w stronę wyjścia ze świątyni. Ślady jej kroków niemal natychmiast znikały pod warstwą kurzu, jakby bogini chciała zatuszować obecność kogokolwiek w przybytku.

— Mówiłem, że ją lubię? — zapytał beztrosko Mertaniel, uśmiechając się przy tym szeroko.

— Ty lubisz każdego — zauważyłem nie bez słuszności, idąc obok niego za elfką, która przystanęła przy drzwiach, czekając, aż do niej dołączymy.

— Każdego, kto może mi coś dać — poprawił mnie Mert, mrugając przy tym zawadiacko. I on niby był jedenaście lat starszy...

— To dziwne, że jeszcze nie oświadczyłeś się mojej matce — odparłem lekko, przypomniawszy sobie, że swego czasu ta kobieta byłaby w stanie dla mojego brata zrobić wszystko, byle ten przestał ją odtrącać.

— Firmilu, nerwica, próba molestowania i śmierć nie zaliczają się do tego, co chcę dostać — stwierdził w odpowiedzi, mimowolnie przewracając czarnymi oczami.

— Nie? — zapytałem niewinnie, udając zaskoczenie. Przystanęliśmy przed drzwiami, by wraz z Darelią poczekać na resztę, która szła kilka kroków za nami.

— Nie. Ty i tak dostarczasz mi wystarczająco emocji.

— Nie przesadzaj, z mojego powodu jeszcze nigdy nie zwisałeś z okna — przypomniałem mu dość zapadający w pamięć incydent sprzed siedmiu lat, gdy to wraz z większością przebywającej akurat w Elmedenii rodziny i Rhylisem przeszukaliśmy cały zamek, zanim w końcu znaleźliśmy Mertaniela, wesoło zwisającego z zewnętrznego parapetu na trzecim piętrze. Dziewięcioletni ja niemal wpadłem w panikę, babcia wyglądała, jakby chciała udusić krnąbrnego wnuka, a Rhylis po prostu złapał go za kołnierz i wciągnął z powrotem na korytarz.

Jak potem wyjaśnił, dokładnie obserwując podłogę przed stopami i starając się ukryć rumieńce za kurtyną loków, usłyszał moją matkę i nie miał czasu, by schować się w jakimś pomieszczeniu, więc zrobił pierwsze, co mu przyszło do głowy. A że było to wyskoczenie przez okno i zwisanie przez dobrą godzinę z parapetu... Cóż, z czasem nieco zmądrzał.

— Zamilcz, chłopcze, zanim zacznę ci wypominać, co ty robiłeś za dzieciaka — odpowiedział Mertaniel, posyłając mi spojrzenie mówiące jasno, że byłby w stanie zacząć przypominać mi sytuacje nawet z czasów niemowlęctwa.

Reszta jasnych dołączyła do nas i wspólnie otworzyliśmy drzwi, które zaskrzypiały ogłuszająco, jakby jakikolwiek ruch był dla nich cierpieniem.

— No, po prostu cudownie! — sarknąłem, gdy stanęliśmy między pokruszonymi gdzieniegdzie kolumnami tworzącymi niegdyś majestatyczną perystazę świątyni. Strugi deszczu przecinały powietrze i uderzały gwałtownie o ziemię, tworząc pokaźnych rozmiarów kałuże. Niebo zakryła kurtyna gęstych, ołowianych chmur, której wygląd zdradzał, że nieprędko ustąpi miejsca promieniom słońca. Nawet skryty pod dachem budynku czułem wilgoć osiadającą na skórze i wnikającą w ubranie.

— W puszczy będzie lepiej — odezwała się Taria, chcąc pocieszyć ni to siebie, ni to pozostałych, jednak zabrzmiało to dość niemrawo.

— A potem niechcący trącisz gałąź i zawartość małego stawu radośnie chluśnie ci za kołnierz — odparł trzeźwo Mertaniel, poprawiając przy tym grubą pelerynę otrzymaną od bogini. Chociaż nie byłem pewien, czy rzeczywiście dostał ją bezpośrednio od niej, czy wziął z powietrza tak jak skrzypce, nawiasem schowane w futerale na dnie pakunków. Obie opcje były równie prawdopodobne, jednak skłaniałem się ku tej drugiej. Jakoś nie potrafiłem sobie wyobrazić, by mój brat o cokolwiek poprosił boginię osobiście, szczególnie po jej mimo wszystko ciętych uwagach podczas wręczania podarunków drużynie, które odbyło się wcześniej tego ranka. Ledwo powstrzymaliśmy Darelię przed wygarnięciem jej, co o tym wszystkim sądzi, a i Arwar oraz Mir zaciskali pięści i wargi, by czegoś nieodpowiedniego nie powiedzieć, zbyt świadomi, że nie skończyłoby się to dobrze.

Zabić króla || Dzieci mroku i światła tom IOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz