— Do zobaczenia, moi herosi! Niech światłość będzie z wami wszystkimi i chroni przed złem z rąk tego, który czyha za granicami świata! — ogłosiła bogini donośnym, pełnym powagi głosem, unosząc dłoń. Nim ktokolwiek zdążył odpowiedzieć, jej sylwetka rozmyła się we wpadającym do wnętrza starej świątyni świetle.
— No i tyle na temat pomocy i porad od pradawnych istot — skwitowała Darelia, splatając ręce na piersiach. — To co, idziemy? — zapytała, po czym, nie czekając na resztę, ruszyła w stronę wyjścia ze świątyni. Ślady jej kroków niemal natychmiast znikały pod warstwą kurzu, jakby bogini chciała zatuszować obecność kogokolwiek w przybytku.
— Mówiłem, że ją lubię? — zapytał beztrosko Mertaniel, uśmiechając się przy tym szeroko.
— Ty lubisz każdego — zauważyłem nie bez słuszności, idąc obok niego za elfką, która przystanęła przy drzwiach, czekając, aż do niej dołączymy.
— Każdego, kto może mi coś dać — poprawił mnie Mert, mrugając przy tym zawadiacko. I on niby był jedenaście lat starszy...
— To dziwne, że jeszcze nie oświadczyłeś się mojej matce — odparłem lekko, przypomniawszy sobie, że swego czasu ta kobieta byłaby w stanie dla mojego brata zrobić wszystko, byle ten przestał ją odtrącać.
— Firmilu, nerwica, próba molestowania i śmierć nie zaliczają się do tego, co chcę dostać — stwierdził w odpowiedzi, mimowolnie przewracając czarnymi oczami.
— Nie? — zapytałem niewinnie, udając zaskoczenie. Przystanęliśmy przed drzwiami, by wraz z Darelią poczekać na resztę, która szła kilka kroków za nami.
— Nie. Ty i tak dostarczasz mi wystarczająco emocji.
— Nie przesadzaj, z mojego powodu jeszcze nigdy nie zwisałeś z okna — przypomniałem mu dość zapadający w pamięć incydent sprzed siedmiu lat, gdy to wraz z większością przebywającej akurat w Elmedenii rodziny i Rhylisem przeszukaliśmy cały zamek, zanim w końcu znaleźliśmy Mertaniela, wesoło zwisającego z zewnętrznego parapetu na trzecim piętrze. Dziewięcioletni ja niemal wpadłem w panikę, babcia wyglądała, jakby chciała udusić krnąbrnego wnuka, a Rhylis po prostu złapał go za kołnierz i wciągnął z powrotem na korytarz.
Jak potem wyjaśnił, dokładnie obserwując podłogę przed stopami i starając się ukryć rumieńce za kurtyną loków, usłyszał moją matkę i nie miał czasu, by schować się w jakimś pomieszczeniu, więc zrobił pierwsze, co mu przyszło do głowy. A że było to wyskoczenie przez okno i zwisanie przez dobrą godzinę z parapetu... Cóż, z czasem nieco zmądrzał.
— Zamilcz, chłopcze, zanim zacznę ci wypominać, co ty robiłeś za dzieciaka — odpowiedział Mertaniel, posyłając mi spojrzenie mówiące jasno, że byłby w stanie zacząć przypominać mi sytuacje nawet z czasów niemowlęctwa.
Reszta jasnych dołączyła do nas i wspólnie otworzyliśmy drzwi, które zaskrzypiały ogłuszająco, jakby jakikolwiek ruch był dla nich cierpieniem.
— No, po prostu cudownie! — sarknąłem, gdy stanęliśmy między pokruszonymi gdzieniegdzie kolumnami tworzącymi niegdyś majestatyczną perystazę świątyni. Strugi deszczu przecinały powietrze i uderzały gwałtownie o ziemię, tworząc pokaźnych rozmiarów kałuże. Niebo zakryła kurtyna gęstych, ołowianych chmur, której wygląd zdradzał, że nieprędko ustąpi miejsca promieniom słońca. Nawet skryty pod dachem budynku czułem wilgoć osiadającą na skórze i wnikającą w ubranie.
— W puszczy będzie lepiej — odezwała się Taria, chcąc pocieszyć ni to siebie, ni to pozostałych, jednak zabrzmiało to dość niemrawo.
— A potem niechcący trącisz gałąź i zawartość małego stawu radośnie chluśnie ci za kołnierz — odparł trzeźwo Mertaniel, poprawiając przy tym grubą pelerynę otrzymaną od bogini. Chociaż nie byłem pewien, czy rzeczywiście dostał ją bezpośrednio od niej, czy wziął z powietrza tak jak skrzypce, nawiasem schowane w futerale na dnie pakunków. Obie opcje były równie prawdopodobne, jednak skłaniałem się ku tej drugiej. Jakoś nie potrafiłem sobie wyobrazić, by mój brat o cokolwiek poprosił boginię osobiście, szczególnie po jej mimo wszystko ciętych uwagach podczas wręczania podarunków drużynie, które odbyło się wcześniej tego ranka. Ledwo powstrzymaliśmy Darelię przed wygarnięciem jej, co o tym wszystkim sądzi, a i Arwar oraz Mir zaciskali pięści i wargi, by czegoś nieodpowiedniego nie powiedzieć, zbyt świadomi, że nie skończyłoby się to dobrze.
CZYTASZ
Zabić króla || Dzieci mroku i światła tom I
FantasíaNiech usiądzie wygodnie na tronie, poczuje smak władzy. Zacznie snuć mroczne plany godne prawdziwego Władcy Zła. Gdy pomyśli, że jest bezkarny, poczuje się bezpieczny, drużyna jasnych herosów wymierzy mu sprawiedliwość, skracając o głowę... A raczej...