Stałem oparty o ścianę kuźni i obserwowałem mijających nas mieszkańców miasta, spieszących w różne strony brukowanymi drogami pokrytymi błotnistą breją, niegdyś będącą śniegiem.
Czekaliśmy na Arwara, który załatwiał właśnie sprawę podkucia swojego konia. Trwało to już dłuższą chwilę, jednak nie czułem się znudzony czekaniem na rycerza. Słońce przyjemnie grzało, dzień był idealny na zakupy, z czego skwapliwie korzystało wiele osób, zmierzających w stronę niedalekiego targu. Nawet nie zauważyłem, gdy przestał mi przeszkadzać specyficzny zapach i brak niemal sterylnej czystości. Mimo swoich mankamentów miasto zdawało się miłe, nie dziwiłem się tym którzy nie chcieli się wyprowadzać. Od strony rynku dochodziły mnie ciche dźwięki czyjejś lutni, w dużym stopniu zagłuszane przez rozmowy i setki kroków. Gdzieś ktoś krzyczał, dzieci biegały dorosłym między nogami, zajęte grą, której zasady pojmowały tylko one.
— Czy ich nie stać na więcej materiału? — usłyszałem nagle obok siebie czyjś dość głęboki, ochrypły nieco głos. Obróciłem głowę, żeby sprawdzić, kto przerwał ciszę w drużynie, najwyraźniej niezbyt chętnej do rozmów w moim towarzystwie. Jak się okazało, słowa wypowiedział Ronul, uważnie obserwujący zmierzające drogą kobiety.
Przyjrzałem im się uważnie, ale mimo wszystko nie potrafiłem zrozumieć, co miał na myśli. Wyglądały tak, jak wszystkie, z białymi, w słońcu nabierającymi ciepłego odcienia włosami upiętymi w staranne warkocze, ciepłymi, wzorzystymi chustami zarzuconymi na ramiona, długimi, białymi rękawami koszul widocznymi spod sukni i narzuconych na nie prostych, krótkich tunik. Nic nadzwyczajnego, a już na pewno niczego im nie brakowało.
Krasnolud musiał dojrzeć niezrozumienie na mojej twarzy, bo szybko rozwinął myśl:
— Dość krótkie te suknie, żadnych płaszczy ani futer też nie mają. — Wydawał się nawet nieco zmartwiony tym faktem, a do mnie w końcu dotarło, o co mu chodzi.
— I po co im dłuższe suknie? Pobrudziłyby się im tylko w tym błocie albo zmokły od śniegu. — Wzruszyłem ramionami, odprowadzając kobiety wzrokiem. — I jest za ciepło na futra a płaszcze! — jęknąłem, gdy promienie słońca padły prosto na moją twarz.
Drużyna patrzyła na mnie z mieszaniną lekkiego niezrozumienia, wyraźnego rozbawienia i satysfakcji z otrzymanej odpowiedzi. O co im znowu chodziło?
— Firmil — odezwała się nieco niepewnie Taria, a widząc, że nie mam nic przeciwko rozmowie z nią, kontynuowała nieco pewniej — tak w sumie przyszło mi do głowy... często mówicie tutaj we wspólnym?
— Nie — odpowiedziałem bez zastanowienia, bo choć był to jeden z najważniejszych języków, rzeczywiście nie miałem zbyt wielu okazji do posługiwania się nim. — A czemu pytasz?
— Bo często mówisz „a" zamiast „i", ciołku. — Nie musiałem się nawet odwracać, żeby wiedzieć, kto wypowiedział te słowa.
— Wiem, ostroucha. Nie moja wina, że we wspólnym te słowa są jakieś głupie! — Akurat to była całkowita prawda. O ile większość słów znałem bardzo dobrze i nie miałem z nimi żadnego problemu, o tyle kilku albo nie mogłem zapamiętać, albo cały czas je mieszałem. Chociażby te przeklęte „a" i „i". To była najpewniej wina tego, że chociaż teorię umiałem na pamięć, mówiłem we wspólnym może pięć razy na rok, pewnie nawet mniej. Nie było takiej potrzeby, skoro praktycznie nie utrzymywaliśmy kontaktu z sąsiednimi państwami, a z rodakami rozmawiałem normalnie po eliońsku.
— Darelia, miałaś być miła! — syknęła Taria z wyraźną irytacją, posyłając starszej dziewczynie pełne dezaprobaty spojrzenie. Ta skierowała na nią wzrok ze zdziwioną miną, typową dla kogoś, kto nie miał pojęcia, o co mogło chodzić.
![](https://img.wattpad.com/cover/152085699-288-k49885.jpg)
CZYTASZ
Zabić króla || Dzieci mroku i światła tom I
FantasyNiech usiądzie wygodnie na tronie, poczuje smak władzy. Zacznie snuć mroczne plany godne prawdziwego Władcy Zła. Gdy pomyśli, że jest bezkarny, poczuje się bezpieczny, drużyna jasnych herosów wymierzy mu sprawiedliwość, skracając o głowę... A raczej...