Obudziłem się jeszcze przed świtem.
Dookoła panowała nieprzenikniona ciemność, w której dopiero po chwili zacząłem dostrzegać coraz wyraźniejsze zarysy otaczających mnie przedmiotów. Nadal nie do końca przytomny usiadłem na łóżku i przetarłem oczy dłonią, by tym samym przegonić resztki snu. Miałem ochotę na powrót zamknąć ciężkie powieki i zakopać się w fałdach grubej, miękkiej pierzyny, którą byłem przykryty. Wiedziałem jednak, że czas na sen już minął i muszę wyjść z łóżka. Postawiłem bose stopy na podłodze, ledwo powstrzymując chęć poderwania ich w górę, gdy poczułem chłód promieniujący od desek w kolorze zbliżonym do pokrytej szronem ziemi — takie przynajmniej zdawały mi się w mroku.
Wziąłem głęboki oddech i wstałem, po czym, cały czas przyzwyczajając się do promieniującego od posadzki zimna, podszedłem do swojej torby, która leżała w rogu pomieszczenia, oparta o ścianę. Przykucnąłem przy niej i wydobyłem jedne z nielicznych ubrań, które spakował mi zapobiegawczo Rhylis, jak zwykle o wiele bardziej przewidujący ode mnie. Szybko rzuciłem je na łóżku i przysiadłem na jego krańcu, żeby się przebrać.
Na szczęście nie miałem z tym najmniejszego problemu, liczne odmowy korzystania z pomocy sług, powtarzane od lat oraz surowe wychowanie pod okiem babki w końcu się na coś zdały. Naciągnąłem na nogi wyczyszczone przed snem buty i wstałem. Podszedłem do okna, po drodze kończąc sznurowanie koszuli, by ukryć przed jasnymi zajmujący praktycznie cały tors wzór, na pierwszy rzut oka sprawiający wrażenie błękitnego tatuażu.
Powoli otworzyłem okiennice, a nocne powietrze wtargnęło do pokoju, wnosząc ze sobą jeszcze więcej chłodu. Tym razem jednak nawet nie drgnąłem, przygotowany na to, jaka temperatura panuje na zewnątrz. Oparłem się o parapet i skierowałem wzrok w nocne niebo, na którym wciąż widać lśniła Elberia — najjaśniejsza ze wszystkich gwiazd, czuwająca nad podróżującymi w ciemności Dziećmi Nocy. Mimowolnie uśmiechnąłem się z melancholią. Gdzieś na wschodzie dało się dostrzec, że mrok ustępuje miejsca szarościom, szykując się do nadejścia słońca. Księżyc rzucał chłodny blask na ulice i dachy budynków, które wyglądały gdzieniegdzie tak, jakby lśniły, posypane drobinkami czystego srebra. Delikatny wiatr bawił się gałęziami nielicznych drzew oraz moimi włosami, jakby przeczesując je niewidocznymi palcami, tworząc z nich nietrwałe sploty, rozsypujące się przy najlżejszym ruchu.
Przymknąłem oczy, gdy moich uszu dotarł dźwięk potężnych, mosiężnych i żelaznych dzwonów, a po nich mniejszych, srebrnych, których delikatny odgłos jakimś cudem łączył się z odnośnym, głębokim biciem ich większych braci. Zbliżał się wschód słońca, a chwilę przed nim miał odbyć się derphane – pierwszy w ciągu dnia ceremoniał ku czci naszej bogini, coś na kształt jasnych nabożeństw. Kapłanki w luźnych, powiewających na wietrze, na wpół przezroczystych ciemnych szatach, pod którymi dało się wyraźnie dostrzec linie różnokolorowych wzorów zapewne stały właśnie przed świątynią, ich krótkie włosy lekko falowały dookoła głów, jakby zachęcone do ruchu przed prawie niewyczuwalne ruchy potężnych, zazwyczaj gołębich, wronich lub sójczych skrzydeł, mimo wszystko niepotrafiących unieść ich w powietrze. Nie zdziwiłbym się, gdyby w tej chwili przestępowały próg strzelistego budynku, a w ich skóry wnikały właśnie mocne, słodkie zapachy kadzideł.
Co prawda sam niezbyt często tam zaglądałem, jednak jako członek rodziny królewskiej, a potem król z prawdopodobnie najkrótszym okresem rządów w ostatnim tysiącleciu miałem obowiązek, choć czasem uczestniczyć w przeróżnych obrządkach, nawet jeśli sprawiały one, że kręciło mi się w głowie i zamiast ręki bogini na swoim ramieniu czułem duszności wywołane przez zebrany w pomieszczeniu tłum i mocną woń ulatującego ku górze słodkiego kadzidlanego dymu. Sprawy nie ułatwiały też setki, a może nawet tysiące głosów śpiewających a capella kolejne formuły dziękczynne.
CZYTASZ
Zabić króla || Dzieci mroku i światła tom I
FantasyNiech usiądzie wygodnie na tronie, poczuje smak władzy. Zacznie snuć mroczne plany godne prawdziwego Władcy Zła. Gdy pomyśli, że jest bezkarny, poczuje się bezpieczny, drużyna jasnych herosów wymierzy mu sprawiedliwość, skracając o głowę... A raczej...