Rozdział IV Wielkie nowiny

1.6K 124 12
                                    

Patrzyła na niego szeroko otwartymi oczami. Trudno mu było nawet wyczytać z nich jakiekolwiek emocje.

To było zaskakująco trudne: wytrzymać spojrzenie jej oczu. Zdał sobie sprawę jak małą wprawę miał w patrzeniu swoim ofiarom w twarz. Zwykle, gdy ktoś na rozkaz Czarnego Pana trafiał w jego ręce, już ich nie opuszczał.

‒ Dziękuję ‒ powiedziała. I to słowo, w połączeniu z płynącymi po jej policzkach łzami było chyba najgorszym, co mógł w tym momencie zobaczyć.

Kikut drgnął: zapewne chciała otrzeć dłonią łzy. Dopiero po chwili skonstatowała, że to niemożliwe. Niezdarnie, bo niezdarnie, ale w końcu użyła lewej.

Liczył na złość. Na wybuch pretensji i nienawiści. Na obelgi i groźby. Ale otrzymał coś zupełnie innego. Jednocześnie przekonał się, jak bardzo mało ją zna i jak bardzo dobrze zna samego siebie. Nie znosił cudzych emocji, czuł się w ich obliczu dziwnie, nieswojo. Nieludzko.

‒ Nie powinnaś dziękować ‒ wycedził. ‒ Gdybyś trafiła do mugolskiego lekarza, albo magomedyka, nadal miałabyś tą rękę. Zamiast tego, trafiłaś na rzeźnika ‒ powiedział gorzko.

‒ Nie mogłam pójść do lekarza ani magomedyka ‒ powiedziała, pociągając nosem. Wyglądała na zdruzgotaną, wciąż była słaba i pogrążona w szoku. ‒ Przecież pan wie. Ci pierwsi nie zdążyliby z pomocą. Ci drudzy oddaliby mnie Voldemortowi.

Skinął oszczędnie głową. Wiedział. Zakażenie postępowało zbyt szybko jak na mugolskie standardy. Zanim by jej pomogli, dziewczyna już dawno odjechałaby nogami do przodu. A w Świętym Mungu...

‒ Wiem, Granger ‒ odparł. ‒ Ale nadal nie powinienem być to ja.

Nie odpowiedziała. Zbyła go milczeniem. Dopiero po chwili zapytała:

‒ Gdzie moja różdżka? Będę mogła używać lewej ręki, prawda?

Snape poruszył się niespokojnie na krześle.

Jak jej o tym powiedzieć?

‒ Jest niewielu czarodziejów i czarodziejek potrafiących rzucać zaklęcia dwuręcznie ‒ powiedział wreszcie, pod ostrzałem jej skupionego wzroku. ‒Nie wiem ilu z nich straciło kończyny. Znam za to sporo osób, których zdolności magiczne po odcięciu reki, która miała moc, albo znacząco osłabły, albo zniknęły zupełnie.

Patrzył na nią chłodno. Twarz miał jak maskę: nieruchoma i pozbawiona wyrazu.

Granger tymczasem jeszcze bardziej pobladła.

‒ Domyślałam się ‒ przyznała. ‒ Gdzie moja różdżka? ‒ zapytała znowu. ‒ Profesorze ‒ dodała po chwili.

‒ Co znowu, Granger? ‒ zapytał beznamiętnie.

‒ Co? Och... Nie. Ja tylko zapomniałam dodać pana tytułu. I wyszło jakoś tak... Obcesowo ‒ krzywiła się, zakłopotana.

‒ Daruj sobie ‒ prychnął. ‒ Babrałem się w twoich tkankach. Obciąłem ci prawą rękę a ty się nadal martwisz konwenansami. ‒ Popatrzył na nią spode łba.

Wzruszyła ramionami, krzywiąc się przy tym lekko z bólu.

‒ Zawsze sądziłam, że są dla pana ważne.

Prychnął znowu.

Powinna przyjąć to gorzej. Powinna się rozkleić, rozpłakać. Krzyczeć, wyć...

Pokręcił głową.

Gdy znów na nią spojrzał, napotkał jej pytające spojrzenie.

Znów zaprzeczył.

Głębia otchłani (sevmione) ZAKOŃCZONEOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz