Gdyby Severus Snape miał opowiadać przed sądem, jaki przebieg miały wydarzenia tego chłodnego, sierpniowego dnia, powiedziałby, że padało. To bowiem głównie zapamiętał z poniedziałku, w którym zginął największy skarb Lorda Voldemorta: jego syczący pupilek, zwierzaczek i strażnik jednego z ostatnich fragmentów duszy czarnoksiężnika.
Pamiętał, że droga była błotnista, w dworku panowały niemal egipskie ciemności, a on szedł długą nawą w stronę wysokiego, kamiennego fotela, przyozdobionego białą, obleczoną w czerń sylwetką jego pana.
Czarny Pan trzymał czerwone oczy skrzętnie schowane za bladymi, bezrzęsnymi powiekami, wokół jego przeraźliwie chudych kostek wiły się potężne sploty węża ludojada. Nagini nie była nim tylko z nazwy. O nie. Bestia ostatnimi laty naprawdę rozsmakowała się w ludzkim mięsie. Urosła. I to znacznie, choć jeszcze jakiś czas temu Severus Snape nie uwierzyłby, że mogłaby stać się jeszcze bardziej ogromna.
Podejrzewał, że puchła nie tylko dzięki pokarmowi: czerpała swoją siłę i potęgę z tego, co dla większości stworzeń okazywało się zabójcze: cząstki duszy swego władcy i opiekuna.
Nagini była jak jego dziecko, jak prawdziwy przyjaciel. Snape był gotów dać sobie rękę uciąć, że ten pokręcony maniak potrafił kochać tylko tę ohydną, śmiercionośną poczwarę, która dawno przestała już przypominać węża, a stawała się powoli coraz bardziej szkaradna i potworna, jak jej przeklęty rodzic.
Lord lubił mienić siebie Nowym lub Odrodzonym Salazarem. Brzmiało to bardzo dumnie i pięknie, ale nikt nie podchwycił jego egzaltowanego pomysłu i Czarny Pan pozostał Czarnym Panem.
– Panie mój... – jego głos zadudnił o kamienne ściany.
Lord drgnął, obrócił głowę w iście wężowy sposób, wstał i szybkim, niemal tanecznym krokiem podszedł do swojego sługi.
– Czego dzisiaj chcesz, SSSeverusie?
Snape zacisnął mocniej dłoń na rękojeści miecza.
Jakże złudne wydawało się to uczucie... Jakże dziwacznie było wiedzieć, że z jednym ruchem mógłby pozbawić Voldemorta głowy, a jednak nadal czarownik przetrwałby to, odrodził się za pięć, dziesięć czy sto lat by na nowo siać śmierć i postrach... jeden ruch, a tu i teraz, dzisiaj, Hermiona Granger byłaby bezpieczna...
– Przyniosłem ci to, mój panie...
Płynnym ruchem wyciągnął spod szaty długie ostrze o złotej rękojeści wysadzanej rubinami.
Oczy Lorda Voldemorta świdrowały miecz Godryka Gryfindora z mieszaniną chciwości i odrazy.
– Jak śmiesz przynosić mi tu to szkaradztwo!
– Tak się składa... – Snape skłonił się lekko, – że był on schowany w gabinecie dyrektora... moim gabinecie... I przeszło mi przez myśl: cóż to by była za ironia, jaka ujma dla Albusa Dumbledore'a...
Voldemort znieruchomiał.
– To jako nowy horkruks? – wyszeptał, na poły do samego siebie.
Snape nie odzywał się, nie reagował. Teraz bał się nawet mrugnąć. Za tronem, za jedną z kolumn przesunął się ledwie widoczny cień.
Voldemort przeszedł się po sali, zatrzymał z palcami na chudej brodzie.
Spojrzał przenikliwie na swego sługę.
Snape, czując na sobie jego czerwone ślepia, podniósł wzrok i odważnie spotkał wężowe oczy czarownika. Gad zasyczał u jego stóp. Ogromny łeb bestii uniósł się, cielsko, odchyliło się, naprężyło, szczęki zaczęły otwierać się jak do ataku...
Zrób, co obiecałeś, Lucjuszu – pomyślał. – Zrób, co obiecałeś do kurwy nędzy...
Nie zamknął oczu, chociaż czuł ku temu przemożne pragnienie.
– Czekaj! – zawołał Czarny Pan do Nagini. Wąż sflaczał, wyraźnie niezadowolony z takiego obrotu spraw, ale nie omieszkał kłapnąć paszczą tuz koło kostek swojej niedoszłej ofiary.
– Podaj mi go – rozkazał Voldemort, a Snape skwapliwie wykonał rozkaz. Oby ten moment był wart tej straty. Bo chociaż oddanie tego artefaktu Czarnemu Panu w obliczu zniszczenia horkruksa wydawało się błahostką, jeśli Lucjusz zawiedzie...
– Jeśli nie jesteś pewien, mój panie, jego autentyczności, wyjdźmy na światło dzienne. Rubiny z tej rękojeści lśnią w słońcu jak żadne inne.
Voldemort patrzył uważnie na swojego sługę, patrzył i patrzył, a Snape pod jego wzrokiem stał nieruchomy i milczący, jak posąg.
– Chodźmy – powiedział wreszcie mag.
Ruszyli ramie w ramię. Voldemort zdawał się nie spuszczać go z oczu.
Snape wolał nie wiedzieć, co kryło się pod lucjuszowym 'odpowiednim sposobem" załatwienia sprawy.
Wciąż słyszał za sobą ciche szuranie, szelest łusek.
Na co czekasz? Na co czekasz Lucjuszu?
Lepszy moment mógł nigdy nie nadejść....
Czarny Pan zatrzymał się raptownie. Może było to tylko złudzenie gry świateł i cieni, ale Snape'owi wydało się, że stało się coś niemożliwego i czarownik pobladł jeszcze bardziej.
– Mój panie?
Voldemort wyglądał jakby dostał jakiegoś dziwnego ataku: wpadł w stupor, a jego lewa powieka drgała w szaleńczym tempie.
Prze ciało Mistrza Eliksirów przebiegły jednocześnie dreszcz grozy i dreszcz ulgi: stało się. Oto się stało.
– Panie?
Szybko rozejrzał się po sali i już po pierwszym spojrzeniu dostrzegł ją: kobietę bladą i nieprzytomną na twarzy, o rozwichrzonych włosach, ubrana w ciemną szatę. Nie była to jednak szata Śmierciożerców. Kobieta nosiła żałobę.
– Amando? – zawołał Snape donośnym głosem. – Co ty tu robisz?
Dokładnie wiedział, co robi, czy też właściwie, czego przed chwilą dokonał za jej pośrednictwem Lucjusz.
– Amando?
Kobieta ocknęła się, jakby wybudziła się nagle ze snu i zachichotała.
– Panie?
Voldemort również poruszył się, jego twarz wyrażała czysty gniew, furię, nienawiść, pragnienie unicestwienia całego świata.
– Brać ją – wyjęczał. – Brać ją natychmiast.
Snape spokojnym, zdecydowanym krokiem ruszył w strone kobiety.
Amanda Yaxley. Żona Corbana.
Niewinna Amanda, która nie skrzywdziłaby muchy. Amanda, którą znał jeszcze ze szkolnych lat: miła, słodka i delikatna.
Naiwna Puchonka.
Amanda.
Miała zginąć w imię zwycięstwa, w imię Pottera, w imię jego, Severusa błędów. W imię lepszego świata.
Pętając jej zaklęciem ręce, Severus Snape zadawał sobie jedno, natrętne pytanie: czymże był ten lepszy świat, skoro żądał tak wielkich ofiar.
***
Powiedzieć, że Severus Tobias Snape wracał do Hogwartu z duszą na ramieniu, to jak nic nie powiedzieć. Deszcz lał jak z cebra, a jego zaklęcie ochronne nie chciało w pełni działać. Nawet, gdyby chciał, nawet gdyby zależało od tego życie wszystkich ludzi tego świata, nie byłby w stanie wyczarować nawet mglistej parodii Patronusa.
CZYTASZ
Głębia otchłani (sevmione) ZAKOŃCZONE
FanficPewnej nocy Hagrid niepokoi dyrektora Hogwartu Severusa Snape'a nieoczekiwaną informacją. Mistrz Eliksirów podąża za półolbrzymem do jego chatki, by znaleźć tam swoje przeznaczenie. Świat stworzony przez J.K. Rowling nie należy do mnie.