Rozdział I Nocny gość

2.6K 146 101
                                    

 Było już zupełnie ciemno, jednak w chatce Hagrida wciąż paliło się światło. Kieł skakał i szczekał jak opętany, gdy od domku, w stronę lasu przemknął ogromny, zwalisty cień, depcąc po drodze rosnące na grządkach Wybuchowe Melony. Postękiwanie i mamrotanie, którymi okraszony był przemarsz owej mrocznej istoty, cichły stopniowo, w miarę jak dudniące kroki niosły ją daleko, w głąb Zakazanego Lasu. Kieł uspokoił się nieco: teraz tylko skamlał i łasił się przyjaźnie o sprzęty, pobrzękując nimi i skrzypiąc, jakby zobaczył z dawna utęsknionego przyjaciela. Coś spadło i z łoskotem uderzyło w drewnianą podłogę chatki, a zaskoczonemu powarkiwaniu psa zawtórował gruby, tubalny głos pół-olbrzyma.

Słychać było krzątanie, długie, ciężkie kroki stawiane na skrzypiących, sosnowych deskach, kudłaty cień to pojawiał się w oknie, to znów znikał. Zagwizdał przeciągle czajnik, zastukały zamykane drzwiczki szafek. Potem rozległo się szuranie, postękiwanie i kilka donośnych szczeknięć psa. Drzwi wejściowe otworzyły się, wyrwały nocy ostatnie akordy ciszy swoim ostrym, przeraźliwym skrzypnięciem. Ganek oświetlił nikły blask trzymanej przez potężną dłoń latarni.

‒ Zostań, Kieł, cholibka ‒ wyburczał ponury głos. ‒ To nie pora na spacer.

Posapując i wciąż gadając do siebie, postawny mężczyzna zamknął starannie drzwi chatki, po czym postukał w nie trzymanym w dłoni parasolem, na co rozległ się zgrzyt zaskakującego mechanizmu. Potem ruszył szybkim, kaczkowatym chodem w stronę majaczącej w oddali ciemnej bryły zamku.

Światło jego latarni długo chybotali się coraz dalej i dalej, to znikając, to pojawiając się, w miarę jak olbrzymi czarodziej zbliżał się do celu. Nareszcie wynurzyło się po raz ostatni, by potem wsiąknąć w ciemny, stateczny byt starej warowni.

Nie minęło wiele czasu, a światło znów wynurzyło się z zamku, a potężna postać pół-olbrzyma ruszyła w powrotną drogę, tyle że nie sama. Teraz towarzyszył jej inny cień: szczupła, wyprostowana sylwetka o gładkim, szybkim chodzie. Kudłaty mieszkaniec podleśnej chatki poruszał się niespokojnie, wymachiwał rękami, najwyraźniej żywo gestykulując. Druga postać zdawała się nie reagować na tłumaczenia towarzysza, szła sprężyście zwrócona cały czas w stronę celu podróży

Gdy oba cienie zbliżyły się nieco do domu, dało się dosłyszeć ich rozmowę, czy też raczej wykład pół-olbrzyma, kwitowany od czasu do czasu pomrukami ze strony kompana.

‒ Graup?

‒ Graup ‒ tubalny głos i energiczne potrząsanie głową sprawiły, że niższy z magów odsuną się prewencyjnie, by uniknąć kolejnej fali zamaszystych gestów.

‒ Mój przyrodni brat... Cholibka... Panie psorze, nie wiem, jak to się stało... Ale on ją naprawdę lubił, więc od razu przyniósł ją do mnie.

‒ Jak wygląda? ‒ głos szczupłego mężczyzny był rzeczowy i chłodny.

‒ Normalnie, jak to ona... Tylko taka bledziutka.

‒ W jakim jest stanie? ‒ kontynuował przesłuchanie.

‒ Nic nie mówi, tylko się trzęsie... Chyba ma zranioną rękę. Zrobiłem jej herbatkę i wyszedłem po pana psora... Kieł się nią opiekuje.

‒ Cholibka... ‒ w kołyszącym się blasku widać było, jak olbrzymi czarodziej drapie się po głowie.

‒ Kiedy to się stało?

‒ Zależy o co się pan psor pyta... Bo co się wydarzyło, to mi nie powiedziała...

‒ Pytam jak długo u ciebie jest, do cholery ‒ mężczyzna robił się niecierpliwy.

Głębia otchłani (sevmione) ZAKOŃCZONEOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz