Było już zupełnie ciemno, jednak w chatce Hagrida wciąż paliło się światło. Kieł skakał i szczekał jak opętany, gdy od domku, w stronę lasu przemknął ogromny, zwalisty cień, depcąc po drodze rosnące na grządkach Wybuchowe Melony. Postękiwanie i mamrotanie, którymi okraszony był przemarsz owej mrocznej istoty, cichły stopniowo, w miarę jak dudniące kroki niosły ją daleko, w głąb Zakazanego Lasu. Kieł uspokoił się nieco: teraz tylko skamlał i łasił się przyjaźnie o sprzęty, pobrzękując nimi i skrzypiąc, jakby zobaczył z dawna utęsknionego przyjaciela. Coś spadło i z łoskotem uderzyło w drewnianą podłogę chatki, a zaskoczonemu powarkiwaniu psa zawtórował gruby, tubalny głos pół-olbrzyma.
Słychać było krzątanie, długie, ciężkie kroki stawiane na skrzypiących, sosnowych deskach, kudłaty cień to pojawiał się w oknie, to znów znikał. Zagwizdał przeciągle czajnik, zastukały zamykane drzwiczki szafek. Potem rozległo się szuranie, postękiwanie i kilka donośnych szczeknięć psa. Drzwi wejściowe otworzyły się, wyrwały nocy ostatnie akordy ciszy swoim ostrym, przeraźliwym skrzypnięciem. Ganek oświetlił nikły blask trzymanej przez potężną dłoń latarni.
‒ Zostań, Kieł, cholibka ‒ wyburczał ponury głos. ‒ To nie pora na spacer.
Posapując i wciąż gadając do siebie, postawny mężczyzna zamknął starannie drzwi chatki, po czym postukał w nie trzymanym w dłoni parasolem, na co rozległ się zgrzyt zaskakującego mechanizmu. Potem ruszył szybkim, kaczkowatym chodem w stronę majaczącej w oddali ciemnej bryły zamku.
Światło jego latarni długo chybotali się coraz dalej i dalej, to znikając, to pojawiając się, w miarę jak olbrzymi czarodziej zbliżał się do celu. Nareszcie wynurzyło się po raz ostatni, by potem wsiąknąć w ciemny, stateczny byt starej warowni.
Nie minęło wiele czasu, a światło znów wynurzyło się z zamku, a potężna postać pół-olbrzyma ruszyła w powrotną drogę, tyle że nie sama. Teraz towarzyszył jej inny cień: szczupła, wyprostowana sylwetka o gładkim, szybkim chodzie. Kudłaty mieszkaniec podleśnej chatki poruszał się niespokojnie, wymachiwał rękami, najwyraźniej żywo gestykulując. Druga postać zdawała się nie reagować na tłumaczenia towarzysza, szła sprężyście zwrócona cały czas w stronę celu podróży
Gdy oba cienie zbliżyły się nieco do domu, dało się dosłyszeć ich rozmowę, czy też raczej wykład pół-olbrzyma, kwitowany od czasu do czasu pomrukami ze strony kompana.
‒ Graup?
‒ Graup ‒ tubalny głos i energiczne potrząsanie głową sprawiły, że niższy z magów odsuną się prewencyjnie, by uniknąć kolejnej fali zamaszystych gestów.
‒ Mój przyrodni brat... Cholibka... Panie psorze, nie wiem, jak to się stało... Ale on ją naprawdę lubił, więc od razu przyniósł ją do mnie.
‒ Jak wygląda? ‒ głos szczupłego mężczyzny był rzeczowy i chłodny.
‒ Normalnie, jak to ona... Tylko taka bledziutka.
‒ W jakim jest stanie? ‒ kontynuował przesłuchanie.
‒ Nic nie mówi, tylko się trzęsie... Chyba ma zranioną rękę. Zrobiłem jej herbatkę i wyszedłem po pana psora... Kieł się nią opiekuje.
‒ Cholibka... ‒ w kołyszącym się blasku widać było, jak olbrzymi czarodziej drapie się po głowie.
‒ Kiedy to się stało?
‒ Zależy o co się pan psor pyta... Bo co się wydarzyło, to mi nie powiedziała...
‒ Pytam jak długo u ciebie jest, do cholery ‒ mężczyzna robił się niecierpliwy.
CZYTASZ
Głębia otchłani (sevmione) ZAKOŃCZONE
FanficPewnej nocy Hagrid niepokoi dyrektora Hogwartu Severusa Snape'a nieoczekiwaną informacją. Mistrz Eliksirów podąża za półolbrzymem do jego chatki, by znaleźć tam swoje przeznaczenie. Świat stworzony przez J.K. Rowling nie należy do mnie.