Rozdział XX Pierwsze odpowiedzi

1.2K 112 10
                                    

Znalazł ją w łazience, leżącą w kałuży wody, która wylała się z plastikowego kubka, który potoczył się po posadzce aż pod ścianę. Najpierw pomyślał, że się pośliznęła i przewróciła, ale potem dostrzegł pot na jej czole, nienaturalnie ściągnięte mięśnie twarzy oraz plamę moczu.
Zaklął. Posprzątał. Przeklewitował ją na łóżko. Coś w jego mózgu kliknęło. Zaskoczyło. Szybko analizował dane.
‒ Granger... ‒ uniósł jej powieki, zaświecił w oczy. Przysunął ucho do ust dziewczyny. Oddychała. Obejrzał głowę. Musiała upaść bardzo fortunnie, bo nie widać było żadnych zewnętrznych oznak urazu.
‒ Granger? ‒ powtórzył głośniej.
Wymuszała coś niezrozumiale. Zakaszlała.
‒ P-profesorze?
‒ Rany, boskie, Granger. Co się stało?
‒ Ciemno... ‒ wymamrotała ochryple. ‒ Zimno...
Przyłożył dłoń do jej czoła. Było rozpalone.
‒ Masz gorączkę. Majaczysz.
Potoczyła błędnym wzrokiem po przestrzeni, aż natrafiła na jego twarz.
‒ To ty?
‒ Zależy o kogo pytasz ‒ wycedził. Był wściekły na siebie, był wściekły na wszystko dookoła. Nienawiść dosłownie go rozpierała.
‒ Severus... Snape.
Bingo...
‒ Brawo Granger. Test zdany.
Uśmiechnęła się blado.
‒ Wszystko jest rozmazane...
Może to i lepiej ‒ pomyślał. Nie miał ochoty sam na siebie patrzyć, co dopiero pokazywać się komuś innemu na oczy...
‒ Odpoczywaj.
Wyszedł, zamknął za sobą drzwi. Wszystko zaczynało układać się w całość. Musiał się jedynie dowiedzieć jednej rzeczy. Szybko rzucił Muffliato, po czym wrzucił w płomienie nieco proszku Fiuu.
Z głową w zielonym ogniu rzucił:
‒ Malfoy Manor. Główny kominek.
Cegły tyłu kominka rozmyły się, by po chwili ukazał się przed nim widok na obszerny, ociekający przepychem salon. Chociaż było już późno, nadal paliły się w nim świece. Tak jak i on sam, Lucjusz nie sypiał zbyt wiele ostatnimi czasy.
‒ Lucjuszu?
Przez chwilę nikt mu nie odpowiadał, dopiero po chwili przed kominkiem pojawiła się uszata postać skrzata domowego.
‒ Pan jest zajęty, sir. Pan kazał przekazać Nitce, że zaraz sam zafiuka, sir.
Snape skinął głową. Wynurzył się z kominka, usiadł w fotelu i czekał.

***

Snape siedział i patrzył się w płomienie, w których obracała się głowa Lucjusza Malfoya.
‒ Czerwiec... ‒ zastanawiał się prawie teatralnie. ‒ Dlaczego pytasz akurat o ten dzień?
‒ To sprawa prywatna ‒ odpowiedział wymijająco. Nie mógł zdradzić mu prawdy. Absolutnie nie ufał mu na tyle, by powiedzieć o horkruksie i atakach Granger. Nawet jemu. Zwłaszcza jemu.
‒ Ach tak... ‒ Lucjusz zacmokał, ale nie skomentował tego bardziej. Przełknął porażkę. ‒ Chodzą słuchy, że wtedy Czarny Pan dokonał innej egzekucji.
‒ Wiedziałem ‒ wymamrotał Snape.
‒ Co takiego?
‒ Mówię tylko, że się domyślałem.
‒ Po co ci była ta informacja, przyjacielu, kompletnie nie rozumiem, co z twoim życiem prywatnym może mieć wspólnego jakiś zamordowany dla przykładu mugol.
‒ Nieistotne, kto to był, Lucjuszu. Po prostu musiałem to wiedzieć. Potem ci to wyjaśnię ‒ skłamał.
‒ Och z pewnością ‒ zadrwił tamten. ‒ Jak wszystkie inne rzeczy. Nie jestem naiwną dziewucha, nie musisz łgać. Szczerość jest w cenie, przyjacielu.
‒ Powtarzaj to sobie ‒ powiedział gorzko Snape, by otrzymać w nagrodzie pełne niesmaku spojrzenie Malfoya.
‒ Skoro już jesteśmy przy twoich sprawach prywatnych, Severusie, mam dla ciebie dobrą wiadomość. Udało mi się znaleźć rzemieślnika, ba!, artystę, który wykona protezę dla twojej szlamy.
Snape nie skomentował doboru słów.
Skinął tylko głową.
‒ Podaj cenę.
‒ Nie stać cię.
‒ Tego nie wiesz ‒ odparł cierpko.
Lucjusz zaśmiał się.
‒ Zaufaj mi chociaż w tej kwestii, przyjacielu: na czym, jak na czym, ale na wartości pieniądza Malfoy zna się jak nikt. Poza tym jeszcze nie miałem okazji odwdzięczyć ci się za uratowanie życia mojemu synowi. I duszy ‒ dodał po chwili zastanowienia.
Snape nic na to nie powiedział.
To oznaczało ni mniej, ni więcej, tylko to, że Lucjusz właśnie spłaca dług. I nic go nie będzie już wiązać z nim na poziomie honoru. Pozostaną jedynie sentymenty, a te ‒ jak obydwoje wiedzieli ‒ w obliczu wojny, były warte częstokroć tyle, co nic.
Granger nigdy nie dowie się, jak wiele warta była ta proteza. Jakie inne przysługi mógł wycisnąć z Lucjusza, zamiast tej.
‒ Gdzie twoja nimfa?
‒ Granger?
Lucjusz zaśmiał się.
‒ Nadal tak do niej mówisz? Powiedz jeszcze, że w łóżku każesz jej nosić szkolny mundurek...
Wzrok, który posłał mu Snape skutecznie uciął temat.
‒ Zapomniałem, że jesteś zbyt święty na takie tematy. Szkoda.
‒ Daruj sobie.
‒ Wedle życzenia. Znikam. Ach, Severusie ‒ zawołał, gdy Snape wstawał już z fotela. ‒ Będę potrzebował krople jej krwi. Do wykonania protezy, oczywiście. Snape uniósł brew.
‒ Da się zrobić.
‒ No to jesteśmy umówieni.
I zniknął.

Snape zdjął zaklęcie wyciszające z pomieszczenia i poszedł do sypialni, gdzie w łóżku leżała wykończona Granger.
‒ Wtedy też kogoś zabił ‒ powiedział ponuro.
‒ Co takiego? ‒ przekręciła głowę, by na niego spojrzeć. Oczy miała zamknięte, twarz blada, zlana potem. Gorączkowała.
Stanął obok, a ona poklepała łóżko, najwyraźniej dając mu do zrozumienia, żeby usiadł. Zdenerwował się na ten gest. Nie był jej pieskiem, czy maskotką. Ale ostatecznie odrzucił te emocje i przycupnął na samym skraju. Przecież i tak powinien przy niej spać.
‒ Lucjusz mówi, że tamtego dnia prawdopodobnie Czarny Pan dokonał innej egzekucji. Bardziej kameralnej, przygotowanej dla młodych rekrutów.
Uchyliła powieki.
‒ Kto?
‒ Nieważne, Granger. Nie wiem, kto to wtedy był.
Przełknęła z trudem ślinę.
‒ A dzisiaj?
Milczał. Jak miał jej to powiedzieć?
‒ Nieistotne ‒ powiedział lodowato. ‒ Śpij już.
Pokręciła głową.
‒ Nie zasnę dopóki mi nie powiesz ‒ wychrypiała.
‒ Bredzisz ‒ warknął. ‒ Jesteś pół-żywa.
‒ I uparta ‒ przypomniała mu. ‒ O tym zapomniałeś. ‒ Chorobliwie uparta.
‒ Czy nie wystarczy, jeśli powiem ci, że nie chcesz wiedzieć?
‒ I tak się w końcu dowiem ‒ wyszeptała. ‒ Jutro wracamy. Jutro o tym usłyszę. Albo przeczytam.
Zacisnął szczęki. Czemu tak często miała rację? Czemu nie była bezrozumną idiotką?
‒ Czy to Harry? Albo Ron?
Pokręcił głową.
Odetchnęła.
‒ Czy to ci wystarczy?
‒ Nie ‒ odparła. ‒ Nie wystarczy, Severusie. Proszę... ‒ Chwyciła jego rękę tak niespodziewanie, że odruchowo chciał się wyrwać.
‒ Luna Lovegood ‒ wypluł te słowa, nienawidząc się teraz jeszcze bardziej.
Granger wzięła szybki, urwany wdech.
Zacisnęła dłoń na jego palcach.
‒ Bogowie...
‒ Zapewniam cię, dziewczyno, że oni nie mieli z tym nic wspólnego.
‒ Ja... tak... wiem... Tylko...
Chciał wstać, próbował wyłuskać z jej dłoni swoja, ale chwyt Gryfonki okazał się mimo wszystko trudny do rozsupłania, bez użycia gwałtownej siły.
Widział łzy spływające po jej policzkach.
‒ Czy to ty... ‒ wykrztusiła, ale nie dał jej dokończyć.
‒ Nie. Nie ja.
Podejrzewał, że w jej nieskażonym złem umyśle to była zaleta. Ależ była naiwna. Zacisnął usta, żeby nie wykrzyczeć jej tego w twarz.
Gdy wreszcie rozluźniła chwyt, podniósł się z posłania.
‒ Proszę...
‒ O co jeszcze, prosisz, Granger? ‒ zapytał martwym głosem. ‒ Czy nie sądzisz, że wykorzystałaś już limit próśb na dzisiejszy dzień?
‒ Tam jest tak ciemno ‒ wyszeptała. ‒ I zimno.
Patrzył na nią przez moment niewidzącym wzrokiem.
‒ Muszę TO z siebie zmyć, Granger.
‒ Ale wrócisz?
W milczeniu skinął głową.
Nie rozumiał, dlaczego chciała go tu, w środku pieprzonej nocy, jego ze wszystkich ludzi... Ach tak. Nie miała większego wyboru.
‒ Wiem, że musiałeś ‒ Usłyszał jej szept, gdy stał już w progu luksusowej łazienki ich apartamentu dla nowożeńców. Ich pieprzonego apartamentu, okupionego krwią i kłamstwem...
Zapewne w jej umyśle miało to zabrzmieć, jak rozgrzeszenie. Jednak Severus Snape nawet nie wiedział, czy tego rozgrzeszenia dla siebie pragnie.

Głębia otchłani (sevmione) ZAKOŃCZONEOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz