Rozdział XVI Myślodsiewnia

1.4K 122 19
                                    

Stał pod ścianą, z oddali patrząc na parujący kocioł. Nie miał odwagi podejść. Nie wiedział, od czego zacząć. Wreszcie, wstrzymując powietrze, nabrał nieco wywaru do fiolki po czym jednym zaklęciem, zniknął wszystko, co po sobie zostawił, nie wyłączając pełnego eliksiru kociołka i wyszedł z pracowni.

Gabinet na drugim piętrze, jego gabinet, dawny gabinet Dumbledore'a był ciemny i wydawał mu się jeszcze bardziej obcy niż zazwyczaj.

Stał przez moment pośrodku tego monstrualnego tworu, pośród poszeptu portretów, buczenia przeróżnych magicznych urządzeń, zgromadzonych tu przez pokolenia dyrektorów. I chociaż gabinet wybrał go, wpuścił tamtego czerwca, chociaż według samego Hogwartu był prawowitym następca zmarłego pryncypała, on sam czuł się jak łupieżca. Światło nielicznych gwiazd i połówki księżyca sączyło się pomiędzy zasłonami, żar na kominku dogasał, a wszystko to rozpraszało ciemność widmowym, nieistniejącym prawie blaskiem tylko na tyle, by widział zarysy przedmiotów. Zdawało mu się, że w ciemności czyha na niego kara, że patrzą na niego oczy dziesiątków oskarżycieli.

To nie moja wina do cholery, on sam tego chciał. Obudź się stary idioto i powiedz im to osobiście, czemu spisz, czemu po śmierci jesteś tak cholernie bezużyteczny...

Zęby zazgrzytały o siebie, a on wymruczał zaklęcie, zapalając kilka świec.

Szybkim krokiem podszedł do szafki i zamaszyście otworzył drzwiczki, by wyjąć stojąca tam misę Myślodsiewni.

Postawił ją na blacie biurka, przytknął różdżkę do skroni i wysupłał odpowiednie wspomnienie. Gdy już strząsnął je do misy, usiadł w fotelu i zanurzył twarz w srebrzystej plaźmie.



To nie była impreza dla chętnych, nikt go na nią nie zapraszał: został na nią doprowadzony, jak wiezień na egzekucję. Zimny błysk w oczach Macnaira i oficjalny ton jego wypowiedzi nie mógł świadczyć o niczym innym. Gdzieś na obrzeżach percepcji, Snape dostrzegał teraz, atak samo jak i wtedy, niepokojące drganie mięśni twarzy Śmierciożercy, jakby ten z trudem powstrzymywał złośliwy uśmieszek.

Patrzył na samego siebie, jak posyła jeszcze Granger ostrzegawcze spojrzenie. Powinien był jej powiedzieć, żeby wracała jak najszybciej do zamku, żeby znalazła jakąś dobrą wymówkę i znikała stąd, kiedy tylko będzie to możliwe. Ale nie zdążył. Dobrze, że Granger sama miała dość rozsądku...

Kurwa mać.

Podążył za ubranymi na czarno postaciami, za swoją usztywnioną sylwetką, płynącą pośrodku grupy, zamkniętą w kleszczach wymuszonego, obłudnego braterstwa. Przyspieszył kroku, by nadążyć.

Wyszli z sali, z budynku, na szary, londyński zmierzch, a potem wszystko rozpłynęło się z trzaskiem teleportacji i znów ucieleśniło, gdy stanęli na placu przed dworem Lucjusza Malfoya.

Zielone krzewy, ogromny dwór, wszystko oświetlone szczodrze pochodniami i świecami. Nigdy nie odpowiadał mu srebrno-czarny przepych pałacu Lucjusza, jego specyficzny gust do strojów i ozdób oraz skłonność do przesady w niemal każdej dziedzinie życia...

Snape stał i przyglądał się, jak drugi on wchodzi po stopniach doprowadzony przez świtę, do uśmiechniętego gospodarza. Lucjusz objął go, poklepał po plecach i wyszeptał mu do ucha coś, czego nie musiał sobie przypominać, bo utkwiło mu w głowie na resztę życia: „uważaj dzisiaj bracie na to, co pijesz".

Wiec uważał: jak dziewczyna w barze pilnował każdego drinka. Odmawiał kolorowych, smakowych trunków, odmawiał burbona, whiskey, by łatwiej kontrolować smak i zapach tego, co spożywa, a gdy zebranym rosło napięcie, lał sobie czystą. Przez dobrą godzinę obserwował z odrazą samego siebie, jak wychyla kieliszek za kieliszkiem. Teraz wyglądał jak ojciec, śmierdział jak ojciec. Jednak musiał na to patrzeć po coś więcej niż dla masochistycznego pognębienia się za swoje grzechy: musiał upewnić się, kto to zorganizował, żeby wiedzieć, żeby móc zemścić się później za ten niewinny żart. W pewnym momencie tamten Snape wstał i wyszedł do łazienki, by opłukać twarz wodą. Wypił uniwersalną odtrutkę, postał przed lustrem wpatrując się w odbicie. Dziwnie było być tam i widzieć dwie identycznie zniszczone czasem twarze, jedną nieco bardziej obwisłą, rozmiękczoną alkoholem od drugiej.

Głębia otchłani (sevmione) ZAKOŃCZONEOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz