– Możemy wypisać pańską córkę pod koniec tego tygodnia.
Kątem oka widział, że Granger z trudem powstrzymała wybuch śmiechu, ale on skrzywił się cierpko. Lekarz, który z nim rozmawiał: chudy, wysoki blondyn, mówił do niego w tak irytująco protekcjonalny sposób, jakby miał go za totalnego idiotę.
Snape zagryzł jednak zęby i powiedział spokojnie:
– Wolałbym, żeby moja... córka... została tu jeszcze jakiś czas. Nie mieliście jeszcze okazji widzieć żadnego z jej ataków, a to...
Blondyn rzucił Hermionie powłóczyste spojrzenie.
– To nie powinien być problem – odrzekł, a kąciki jego ust drgnęły lekko, co Snape bezbłędnie i natychmiast zauważył. Gdyby nie chodziło o jej zdrowie, życie, bezpieczeństwo... Bogowie, jak wielka miał ochotę zwyczajnie i całkowicie po mugolsku rozkwasić młokosowi nos...
Ile miał lat? Mógł być starszy od Granger o pięć lat, może nawet mniej. Gładki, opalony, ubrany w jakieś absurdalnie obcisłe jeansy...
Czy to jeszcze był facet, czy to już...
Lekarz wyszedł wreszcie.
– Czemu jesteś taki zły? – zapytała go, chociaż musiała przecież wiedzieć.
– Granger, nie zadawaj mi proszę oczywistych pytań.
– Chyba nie o to, że nazwał cię moim ojcem...
– Bo nie nazwał – burknął.
– Pośrednio tak.
Przymknął oczy. Gdy trzymał się od niej z daleka przynajmniej nie doprowadzała go do apopleksji swoimi niewyszukanymi drwinami.
– Patrzył się na ciebie jakby...
– Nie przesadzasz trochę?
Zaśmiała się i poklepała łóżko obok siebie.
– Chodź tatusiu. Siadaj.
Skrzywił się.
– Czy mogłabyś...
To naprawdę go nie śmieszyło. Jakoś tak, całkowicie nie chciany, przypomniał mu się jego sen z nią w mundurku, mówiącą do niego karykaturalnie cienkim głosem...
– Czasem zapominasz, że byłaś moja uczennicą.
– Prawie pół dekady temu – odparła. – I mogę ci zaręczyć, że po ślubie całkowicie traciłam respekt do twojej nauczycielskiej osobowości.
– Jak dobrze to wiedzieć – zagderał, ale w głębi duszy ta rozmowa co raz bardziej mu się podobała...
A przynajmniej kierunek, w którym zmierzała...
Hermiona poprawiła za sobą poduszkę, usiadł wygodniej.
– Siadaj – wysyczała. – Doktorek patrzy.
Snape ostrożnie zerknął przez przeszkloną ściankę. Żaluzje były tylko częściowo zasłonięte i z pewnością z zewnątrz wszystko było równie dobrze widać, jak z wewnątrz.
– Co ty knujesz, Granger? – wymamrotał.
Uśmiechała się szelmowsko. Zanim świadomość, która powstała w jego głowie zdążyła w pełni wybrzmieć, kobieta chwyciła go za przód koszuli, przyciągnęła do siebie i pocałowała.
Wcale nie w policzek. Wcale nie tak, jak córka całuje ojca...
– Granger, do cholery... – wyszeptał jej w usta.
Odsunęła głowę na kilka cali i spojrzała mu przenikliwie w oczy.
– Robię to dla siebie, okej? Żeby nie próbował wystawiać mojej cierpliwości na próbę pod twoją nieobecność...
– Skoro tak to ujmujesz...
Nie chciał się już opierać.
Nie musiał.
Wstał, podszedł do żaluzji i z wrednym uśmieszkiem, który tylko powiększył wyraz szoku na twarzy blondyna, zasunął je raptownym ruchem.
Hermiona śmiała się cicho, ale kiedy ich oczy się spotkały, ucichła nagle.
– Severusie... – wyszeptała.
– Granger...
– Zawsze będziesz mnie tak już nazywać?
Musnął jej usta swoimi.
Merlinie... Nie mógł nawet powiedzieć, że długo na to czekał.
Bo nie czekał. Zamykał w sobie te pragnienia bez cienia nadziei na realizację. Bez szans na przyszłość.
A teraz się bał...
Po euforii przyszedł strach, a po strachu panika. Teraz czekał tylko na jej siostrę: rozpacz.
Pocałował ją.
Jak wiele mieli czasu?
Jutro, po jutrze, każde z nich mogło zginąć.
– Nie myśl o tym – wyszeptała, jakby wiedziała, co takiego chodzi mu teraz po głowie. Spojrzał na nią zdumiony.
– Nie myśl...
Odszukał jej usta, odszukał jej twarz, chciał znaleźć wszystko kim była, czym mogłaby być dla niego, gdyby tylko świat im na to pozwolił.
***
Zasnęła na jego ramieniu.
Włosy miała nieco zbyt zwichrzone, usta trochę zbyt czerwone jak na poprawną rekonwalescentkę.
Obejmował ją: wtuloną, spokojną, cichą.
Była teraz jedynie cieniem dawnej siebie: cieniem tej zdecydowanej, energicznej dziewczyny, w której zakochał się w lesie.
To było lato. To musiało być lato: jej skóra pachniała wtedy tym cholernym kremem do opalania. Piegi na jej nosie i pod oczami błyszczały w słońcu.
Gdy teraz przypominał sobie jej twarz: oświetloną mirażem światłocieni przesączonego przez liście drzew dziennego światła, chciał cofnąć się w czasie i pocałować te wydęte zwykle dumnie wargi, wystające spod zadartego wiecznie nosa.
Taką chciał ją pamiętać... Bogowie... Chciał, żeby taka żyła już zawsze.
Ze zdumieniem poczuł, że w kącikach jego oczu zebrało się coś mokrego. Palcem wolnej reki dotknął płynu i ze zdumieniem stwierdził, że to łzy.
Mistrz Eliksirów zapłakał.
CZYTASZ
Głębia otchłani (sevmione) ZAKOŃCZONE
FanfictionPewnej nocy Hagrid niepokoi dyrektora Hogwartu Severusa Snape'a nieoczekiwaną informacją. Mistrz Eliksirów podąża za półolbrzymem do jego chatki, by znaleźć tam swoje przeznaczenie. Świat stworzony przez J.K. Rowling nie należy do mnie.