Rozdział XLV Naprawdę dla ciebie

1.1K 125 44
                                    

Granger spała. Hermiona spała. Przyglądał jej się zza kotary, ukrywając się głównie przed samym sobą. Wreszcie, po czasie, który wydał mu się wiecznością, poruszył się i usiadł obok niej. O czym śniła?

Minęły już dwa dni. Dwa dni pilnowania jej snu, przynoszenia jej własnoręcznie przygotowanego w Cokeworth jedzenia: byle być pewnym, że gdy się obudzi, nie będzie w niej już ani śladu pieprzonej Amortencji.

Chociaż to go pocieszało, w obliczu bezradności wobec jej choroby w obliczu śmierci, która mogła ją czekać, jeśli jego plan był błędny.

Lekarz mówił, że jej parametry rosną (cokolwiek to oznaczało), że saturacja jest w normie a wyniki powinny się poprawić...

Lepiej, żeby miał rację...

Szpital wypełniała ohydna woń, woń, którą pamiętał z dzieciństwa, gdy lądował czasem na ostrym dyżurze poturbowany przez pijanego ojca.

Nie zauważył, kiedy się obudziła.

Drgnął, gdy jej chłodna ręka dotknęła jego ramienia. Palce miała tak lodowate, że zimno czuł nawet przez materiał grubej koszuli.

Spojrzał w jej stronę.

– Jak się czujesz? – zapytał cicho.

Pokiwała głową.

– Lepiej.

Przyglądał się jej przez chwilę. Nadal była cholernie blada, ale już nie przezroczysta. Nie wyglądała już, jakby w każdej chwili miała rozpłynąć się w powietrzu.

Gdy na nią patrzył, czuł nieprzyjemny, choć znajomy ucisk w okolicy mostka.

Odwrócił głowę.

– Dziękuję ci – powiedziała. – Nie wiem, jak udało ci się to załatwić, ale naprawdę....

– Mam swoje drogi, Granger – uciął szorstko, nie mogąc znieść jej wdzięczności.

– Domyślam się – zaśmiała się cicho, nieco gorzko. – Kto?

– Lucjusz – powiedział krótko, nie patrząc jej w oczy.

– Malfoy?

– Tak, Granger.

– On i mugolskie kliniki? – jej głos rozbrzmiewał głębokim niedowierzaniem.

– Wielu rzeczy o nim nie wiesz. Wiele rzeczy, dotyczących tego mizoginicznego szowinisty wiem tylko ja i Narcyza. Może jeszcze Draco...

– Co nie zmienia faktu, że wychował go na świnię.

– Wiele spraw, które uznajesz za fakty w przypadku Lucjusza to jedynie gra pozorów. Ale fakt: jest uprzedzony. Jest cholernym idiotą. Ale ci pomógł – zauważył z niejakim naciskiem.

– Ze względu na ciebie – zauważyła.

– zapewne masz rację – przyznał cierpko, niechętnie. Wolałby, żeby Malfoy zdjął te cholerne klapki hipokryzji z oczu, ale nie miał siły o to walczyć. W gruncie rzeczy, każdy z nich był, jaki był. I należało do tego przywyknąć.

– Więc on... Naprawdę? I ty...

– Ufam mu. Przynajmniej na tyle, by próbować to zorganizować.

– A Zakon? Nie mogłeś...?

– Nie – uciął jej pytanie w zalążku.

Westchnęła.

– Czyli pozostanie nam tylko Harry... I... Ja?

Pokręcił głową.

– Wiesz już coś?

Głębia otchłani (sevmione) ZAKOŃCZONEOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz